Die grenze


Mury, zasieki, zapory
Granice

Stalowe
rzeki, stalowe góry
Ludzie
bez twarzy, ludzie bez serc
Ludzie
bez twarzy, ludzie bez serc, granice…

Połowa lat siedemdziesiątych. Pierwszy wyjazd za granicę. Do DDR. Inne auta, niezrozumiałe napisy. Sklepy jakby pełniejsze. Kupiono mi zabawkę. Jaką nie pamiętam. Auto sterowane?

Rok 1980. Granica między Francją a Niemcami. Późno w nocy. Naszym pomarańczowym fiacikiem, załadowanym po sufit konserwami i zupami w proszku, jedziemy na podbój Paryża. Zaspany celnik nie może zrozumieć co ten Polak (mój Ojciec) od niego chce. Jaka pieczątka? Panie, jedź Pan (Monsieur, allez donc!)

Lata osiemdziesiąte. Paszport z wkładką bo wizy się nie mieszczą. Mieszkam (wraz z rodzicami) w Algierii. Poznaje Europę bez granic. Granica Niemiecko-niemiecka jak z dziecięcych marzeń gdy rysowałem wojskowe bazy. Mury, zasieki, kolce, miny. Surowy celnik wskazuje palcem commodore’a – komputer aaa!!!

Rok 1987 – granica Polsko-Słowacja na Czantorii (patrz zdjęcie) Słup graniczny i uzbrojony żołnierz. Z jednej strony my, po drugiej Słowacy. Machamy do siebie. Uśmiechamy się. Nasi bracia.

Rok 1989 – granica Polsko-Niemiecka. Zachodnie marki chowane w pudełku z cukrem. Auto rozbierane do gołej blachy. Jakby w maluchu można było ukryć kontrabandę.

Rok 1990 – koncert Pink Floyd w Berlinie. Olbrzymi plac a na nim cała Europa. Wcześniej stał tu mur czyli The Wall. Upadł komunizm. Za siedemnaście lat znikną granice.

Rok 2000 – nieistniejąca od jakiegoś czasu granica Francusko-Niemiecka. Parking, podupadłe budynki celników. Z nich wychodzi opasły szczur. Koleżanka krzyczy: o patrzcie! Dziki chomik!

Rok 2006 – Most nad Dunajcem w Sromowcach Niżnych. Wopistów wywiało. Wieczorem mieszkańcy obu stron rzeki spacerują za granicę. Lub po mleko i chleb. W kapciach.

Rok 2007 – dziś w nocy znikają (prawie wszystkie) granice. Nie mogło być tak od zawsze?

A jakie są wasze wspomnienia graniczne?

 

18 myśli nt. „Die grenze

  1. Cpols

    1978 – Jechalem do Berlina samochodem. Na pieczatke w dowodzie. Mialem 1500 zl a wolno bylo wywiezc tylko 1000 zl. Dostalem dowod by wplacic pieniadze i po wplaceniu pojechalem dalej. Przy szlabanie po niemieckiej stronie stal polski (!) WOPista i powiedzial, ze celnicy chca porozmawiac ze mna wiec musze zawrocic. Okazalo sie, ze dowod dostalem tylko w celu pokazania go w kasie przy wplacaniu pieniedzy. Polski celnik zapytal o pokwitowanie wplaty. Wyszedl tez niemiecki celnik, wzial moj dowod od polskiego i zapytal: A niemiecka sluzba celna? Powiedzialem, ze dostalem dowod i myslalem, ze moge jechac dalej. Moja odpowiedz go nie przekonala. Skierowal mnie na parking za budynkiem i pokazano mi jak sie rozbiera Lade. A jak sie podniecili jak znalezli karteczke pod siedzeniem. Nietety byl to dowod kontroli technicznej. W drodze powrotnej, na autostradzie (tututuk, tututuk, tututuk…) przed wiaduktem, zobaczylem ograniczenie predkosci do 30 km/godz. W polu widzenia nie bylo powodu do takiego ograniczenia. Odpuscilem wiec tylko troche gaz a za wiaduktem zostalem zatrzymany za przekroczenie predkosci. Pokazalem im ostatnie 5 DM (NRD) ktore mialem w kieszeni a oni wystawili mi mandat na ta sume.

    Odpowiedz
  2. btd

    Przyglupi polski celnik ktory chcial kopac w aucie i przyczepie kempingowej (bez lodowki) latem chyba 91 roku – szukajac przemycanej czekolady w upale 35 stopni. Wtedy z przyczepa zjezdzilismy duzo europy i przyglupy byly tylko w Polsce i DDR.

    No i opowiesci ojca jak jezdzil po auta z roladami gotowki.

    Odpowiedz
  3. kmdr_rohan

    lipiec 1981
    Pociąg osobowy relacji Zagórz – Przemyśl jadący „tranzytem przez terytorium ZSRR wsiadanie i ysiadanie z pociągu zabronione”. Granica przyjaźni – pięć rzędów drutów kolczastych, „ruscy” zaglądający w każdy kąt pociągu, nawet do zbiornika na wodę w tendrze lokomotywy. W czasie jazdy – w otwartch drzwiach wagonów po jednym „sołdacie”, a przez skład przechodzący pan major, mówiący po polsku bez sladu akcentu. Na asfaltowej drodze biegnącej wzdłuż torów – slady gąsienic, zmierzające w kierunku pobliskiego lasku nad granicą. Obraz biedniuśkich wsi i miasteczek ze śladami polskiej architektury. Machające pasażerom pociągu dzieci, a nawet starsi ludzie. Ich twarze zmeczone, usta w smutnym uśmiechhu. Cholerne uczucie ulgi, gdy wróciliśmy na terytorium Polski.
    A pierwszy prawdziwy wyjazd za prawdziwą granicę – bardzo późno, bo w 1988 do Wiednia. Szok kulturowy. Opryskliwi Austriacy na przejściu po Bratysławą, przy wjeździe, milczący przy wyjeździe. Słowacy próbujący przypier… się do wszystkiego, Polscy celnicy próbujący szukać „kontrabandy” w załadowanym po sufit „bezpiecznym towarem” fiacie 125p.
    Tydzień temu – za zakupy na Słowacji zapłaciłem złotówkami.

    Odpowiedz
  4. salamandra

    …moja pierwsza wizyta w Niemczech zachodnich – koncowka lat 80 i ja prawie 10letnia puszczona na wakacje sama – autobusem, do ciotek – po wielkiej ilosci problemow, ze jak mozna takie male dziecko wyslac samemu za granice – dotarlam na miejsce – do dzis pamietam granice w Helmstedt miedzy DDR i RFN – teraz tam na parkingu dla ciezarowek stoi pomniczek upamietniajacy polaczenie, wczesniej strefa wojskowa… „Hitlers-autrostada” (wspomniane tuktuktuktuktuk) nie wzbudzila u mnie zadnych emocji, od dziecinstwa znalam ten klimat, bo u nas jest do dzisiaj taka sama ulica, sluzaca ponoc wczesniej za pas startowy dla samolotow….
    a pierwsze wspomnienia z kraju kapitalistycznego – rozne – ze na ulicach widac niepelnosprawnych, ze mozna sie wykapac w wannie pelnej goracej wody, ze w miescie moze byc czysto a w sklepach nie trzeba kilometrami stac po pierdolki… i do dzis pamietam obsesyjne przeliczanie „czy to sie oplaci kupic”……
    … a jutro wracam do Polski i mam nadzieje ze nie bedzie stania w kolejce na granicy, ktorej juz rzekomo nie bedzie…
    …pozdrawiam i zycze wesolych Swiat w Europie bez granic…

    Odpowiedz
  5. Zbigniew

    Fraglesi ! nie budź wspomnień „granicznych”, bo zapełnię Ci cały Twój blog!
    PS. tak dla przykładu: pamiętasz naszą noc na kempingu pod Plauen w NRD, jak się potem okazało nielegalną, i jakie numery z tego wynikły na pobliskiej granicy. Młody celnik z NRD cos do nas mowi, pytam czy mówi po francusku; błysk w oku. – proszę wszyscy wysiąść, powiedział dobrze po francusku. Pani z chlopcami proszę poczekać tam w cieniu; pana proszę do auta. On wkłada głowę do auta od strony kierowcy, a ja z drugiej strony. Udawajmy, że sprawdzamy dokładnie auto, bo patrzą na nas – mówi. Przekłada jakieś dokumenty, zagląda pod fotele…..cały czas wypytuje mnie o Francję, tak bardzo by chciał tam kiedyś pojechać; ma prawie łzy w oczach. Rozmawiamy już około 20 – tu minut; wreszcie żegnamy się, tak – cały czas – pochyleni do środka auta, żegnamy się, bo jak powiedział: jeszcze chwila i przybiegną tutaj jego szefowie, żeby sprawdzić co się stało.
    Chyba jeden, jedyny raz mogłem tak „swobodnie” porozmawiać z młodym człowiekiem z NRD. Natomiast policjat graniczny, mówi, a właściwie krzyczy, tylko po niemiecku. Wypytuje czemu tak długo jechaliśmy tranzytem przez NRD; Coś baknąłem, że spaliśmy. Wrzask: gdzie, dlaczego?. Przestaję się odzywać do niego, bo już nic nie rozumię. Mój celnik się gdzieś schował. Wreszcie: widzę lecące do wnętrza auta, nasze paszporty i słyszę wrzask: RRAAUUSS! Pojechaliśmy do „wrogiego” nam ustrojowo RFN. Cisza spokój i tylko jeden problem, bo ten nasz maluch, w cztery osoby plus ładunek, nawet pod małe górki „ciagnął” zaledwie 60 km / godz. Za wolno, że nie zawadzać na autostradzie.
    A wracając z tego wyjazdu do Francji(o którym wspominasz), przekraczaliśmy granicę RFN / DDR w Eisenach; noc, „urządzenia” graniczne jak istny obóz koncentracyjny o zaostrzonym rygorze; pominę szczegóły; wrzaski kiedy zapytaliśmy o jakiś najbliższy kemping; Zgroza!!! Pognali nas w stronę „zadżumionej” zdradziecką Solidarnością (to był rok 1981) Polski. Tylko autostradą i nigdzie w bok !!! Noc, zabrakło nam paliwa; gnaliśmy na „złamanie” karku tym naszym maluchem do miasteczka Gotha, żeby zdąrzyć przed dwudziestą drugą. Za późno, stacje zamknięte. Po godzinnym wydzwanianiu recepcjonisty po różnych urzędach i policji, dostaliśmy pokój. Półoficjalnie i to tylko do 6 rano. I tak nie spaliśmy, na dole była restauracja gdzie bawili się z miejscowymi dziwkami oficerowie radzieccy. Raniutko, prosto na stację benzynową, w obstawie (mało dyskretnej i to chyba celowo takiej) policyjnych aut. Czuliśmy się jak przeganiane, bezpańskie, biedne psy.
    Tak, tak „ukochane” granice!

    Odpowiedz
  6. Jacek2

    Gdzies okolo 1987 przekraczalem samochodem granice niemiecko – niemiecka w Helmstedt , z calym uwczesnym ceremonialem , znikajacymi paszportami , lusterkami podgladajacymi podwozie ….
    Po kontroli paszportowej przyspieszylem nie wiedzac ze jestem obserbowany z wiezyczki po DDR stronie – rezultat zoastalem zatrzymany i zarzadano z tego co pamietam 30 lub 50 DM , ktorych oczywiscie nie mialem , tylko franki francuskie i karte kredytowa …
    Po 10 minutowej ” dyskusji ” z niemieckim policjantem uslyszalem od niego glosne RAUS !!!!!!!

    Odpowiedz
  7. andrzej

    a kto pamięta wyjazy i powroty z podróży „turystyczno” handlowych. Bo ja mam tych wspomnień kilka w czasach od wczesnego Gierka do lat 90. I te zakupy w krajach gdzie witano polaków jak biznesmenów.

    Odpowiedz
  8. Valdo

    Chetnie poczytalem wspomnien,ja przekroczylem granice raz a dobrze i tak juz zostalo.I trwa do dnie dzisiejszego.Dobrze pamietam wop-istow z DDR i miejsca w ktore zagladali,do glowy by mi nie przyszlo.

    Odpowiedz
  9. Cpols

    Opowiedzial mi kolega z Niemiec, jak jego rodzice, mieszkajacy w RFN pojechali na wycieczke do NRD. Wiedzieli, ze musza miec specjalne kartki na benzyne i zapytali celnika czy te kartki musza kupic na granicy czy mozna je kupic jeszcze gdzies indziej we Wschodnich Niemczech. Celnik oddalil sie bez slowa z ich dokumentami a przez nastepne cztery godziny nie mogli go znalezc. Nikt inny nie chcial z nimi rozmawiac. W pewnym momencie podjechal autobus z wycieczka do odprawy i rodzice kolegi zapytali sie kierowcy o co moze w tym wszystkim chodzic. Gdy powiedzieli mu doslownie to co powiedzieli celnikowi uslyszeli, ze nie ma zadnych Niemiec Wschodnich jest za to Deutsche Demokratische Republik. Uzycie tej nazwy otworzylo im droge przez granice.

    Odpowiedz
  10. Aglaranna

    btd, przygłupy są nadal w Serbii. Zdzierają niesamowite sumy za autostrady, które są dopiero w PLANACH, do tego policjanci zatrzymują obcokrajowców co kilka kilometrów za domniemane przestępstwa, np,. za jazdę „zbyt wolną”- za kilkoma ciężarówkami miejscowych- zaznaczam, że był zakaz wyprzedzania i droga tak wąska, ze uniemożliwiała wyprzedzenie, nawet, gdybyśmy się na nie zdecydowali .
    Na „drogę przez mękę” wbrew radom znajomych zdecydowaliśmy wracając z Grecji.
    Teraz stanowczo DORADZAM wszystkim, którzy chcą sie przekonać jak było za socjalizmu w Polsce na podróż do Serbii. Tam to nadal jest.
    Ten sam klimat.

    Odpowiedz
  11. Obeliks

    Nigdy nie zapomne granicy z naszym bratnim i zaprzyjaznionym zwiazkiem…
    Facet wsadzal sonde za tapicerke w syrence, do dzisiaj nie wiem czego tam szukal. Przez cala droge do Rumunii (przez Lwow) jechal za nami milicyjny gazik i pilnowal.
    Ech to byly czasy – syrenka do Bulgarii.

    Odpowiedz
  12. Marek

    Fraglesi, mnóstwo wpomnień granicznych ale nie chcę o tym pisać.
    Niedawno jeździłem służbowo do Bułgarii i Grecji – kilka państw, 3 alfabety, ze 3 religie ale najważniejsze jest to, że chcemy rozmawiać i nie chcemy granic. Warto się dziś napić za spełnienie sie marzenia, o którym myślałem w 1989 na granicy z Czechosłowacją wtedy jeszcze.

    Odpowiedz
  13. Rafał_B

    Czas akcji: całkiem niedawno bo 2/3 sierpnia 2004 i na razie zostanie tak… a może i gorzej. Miejsce akcji: Medyka – Szegini. Do granicy dojechaliśmy ok. godz. 20, może 20.30. Na początek zatrzymał nas gość proponując ekspresowe minięcie ukraińskich bramek za jedyne 100,- PLN. Uprzejmie acz stanowczo podziękowaliśmy i ustawiliśmy się w jednej z trzech (najkrótszej) kolejce samochodów w kierunku przejścia, tej po lewej stronie. Środkowa kolejka była nieco dłuższa a ta z prawej strony najdłuższa, nawet nieco zawinięta. Jak pokazał czas miejsce ustawienia się nie miało wpływu na szybkość poruszania się w kierunku granicy a jedynie na mniejszy stres. Ja stanąłem w kolejce najbardziej stresującej, wymagającej największej odporności, refleksu i ciągłego czuwania. Przede mną stało może jakieś 40 do 60 samochodów. Do pierwszej bramki posuwaliśmy się ok. 4 do 5 godzin. Do czasu dojechania na wysokość zapory oddzielającej od siebie pasy ruchu byliśmy świadkami prawdziwej walki o miejsca w kolejce. Obok nas co jakiś czas przejeżdżała Łada-pilot, prowadząca za sobą tiry (chyba z terminalu). W czasie gdy tir akurat nie przejeżdżał, po naszej lewej stronie ustawiała się kolejka składająca się z samochodów, których kierowcy za mniejszą opłatą, dla któregoś z kierowców w kolejce, byli do niej przez nich wpuszczani. Druga kategoria kierowców wciskających się to zmiennicy tych wpuszczających. Gdy początek kolejki zatrzymywał się lub nadjeżdżał pilot z koleiną ciężarówką ten czwarty rządek aut lokował się na chodniku po drugiej stronie jezdni. Gdy tylko na przedzie ktoś dał znak, że za chwilę coś się ruszy – zaczynały wyć klaksony i alarmy, kierowcy aut z czwartego rządka, gawędzący dotąd ze sobą beztrosko, rzucali się do swoich pojazdów i rozpoczynali wojnę podjazdową. Teraz należało trzymać się za poprzedzającym samochodem, góra na grubość zapałki i do tego reflektor w reflektor, tak aby uniemożliwić opisanym osobnikom wciśnięcie się do kolejki „na chama”. W środkowej kolejce ten problem występował bardzo rzadko, a ci z prawej strony nie mieli wcale tego problemu. Wojna ta trwała aż do przegrody pomiędzy pasami ruchu. Na ich wysokości stał milicjant i raz po raz podchodził do kolejnych aut. Podszedł i do nas, wsadzając nam przez otwarte okno łapę do samochodu. Czy to ze zmęczenia, czy też z nieco udawanej nieświadomości, stać mnie było tylko na podanie mu ręki i wycedzenie przez zęby „cześć!”. Ten cofnął łapsko jak oparzony i wrzasnął: „kwitanciju!”, przypominając nam o konieczności opłacenia zryczałtowanego podatku drogowego. Nie omieszkał dodać, że można to zrobić w jednej z budek przy drodze (40 UAH) lub u niego (10 UAH + 5 na bramce i 5 u celników). Dostał swoje 10,- UAH i oddalił się do następnego auta. W tym momencie moja żona już nie wytrzymała i wybuchła nie tłumionym śmiechem. Gościa coś tknęło. Wrócił, ustawił się pod latarnią i ze słowami „co wyście mi tu dali” podejrzliwie sprawdził czy banknot, który przed chwilą dostał nie jest aby zwitkiem np. papieru toaletowego. Kontrola wypadła pozytywnie i szybko powrócił do dalszego kwestowania. Dalej już tylko trzy kolejki posuwały się nadal w żółwim tempie ale jednak nieco szybciej bo bez walki w lewym skrzydłem. Do tego czasu sporo krwi napsuł nam Ukrainiec bezpośrednio przed nami, który wpuścił kilka aut, blokując nam dalszą jazdę. Po dojechaniu do ukraińskiej części przejścia sama kontrola celna i paszportowa idzie dość szybko mimo, że tradycyjnie musimy opuścić samochód i pokazać się przez okienko strażnikowi siedzącemu w budce. Kontrola celna polega na pobieżnym spojrzeniu celniczki w napchany po sam czubek bagażnik. Żadnych zbędnych pytań, może widać, że wracamy z wakacji i nie wyglądamy na przemytników a tym bardziej na mrówki, z naszą niezbyt miejscową rejestracją. Po tym wszystkim formują się dwie kolejki w stronę „pasa ziemi niczyjej”, na którym spędzamy kolejne kilka godzin. Fizjologicznie jest to najtrudniejszy odcinek, bo w zasadzie nie można wychodzić z samochodu i nie ma możliwości skorzystania z jakiejkolwiek toalety, zarówno ukraińskiej (Ukrainę bowiem formalnie już opuściliśmy) a tym bardziej polskiej (bo do Polski jeszcze dość daleko nie tyle może w metrach co w godzinach). Po wyjechaniu na ostatnią prostą i niektórzy co bardziej bywali w tym miejscu rodacy, próbują wjechać na polską stronę, pasem dla wyjeżdżających. O ile się uda jest to dość opłacalne bowiem Ukraińcy muszą jeszcze swoje odstać a za polską bramką rozpoczyna się (pierwszy z lewej) pas dla obywateli UE. Dostanie się w ten korytarz zapowiada szybki koniec problemów, bowiem uprawnionych do skorzystania z niego samochodów jest zdecydowanie mniej. Odprawa przez naszych celników i Straż Graniczną jest może nawet bardziej skrupulatna niż u Ukraińców jednak trwa tylko chwilę mimo, że celnik zagląda nam pomiędzy bagaże i do jednej z walizek a także pod maskę przyświecając sobie latarką. I to już koniec. W Przemyślu jesteśmy krótko przed godziną 8 rano. W ubiegłym roku pokonanie tego samego przejścia, co prawda o miesiąc wcześniej) zajęło nam TYLKO cztery godziny. No, cóż może mieliśmy wtedy szczęście. Nawiasem mówiąc 100,- PLN za bezstresowe pokonanie ukraińskich bramek to cena, która wówczas od 2003 roku pozostała bez zmian. Żal tylko, że kolejne tak udane wakacje kończą się znowu takim zgrzytem.

    Odpowiedz
  14. Niechorze

    Nigdy nie jeździłem handlowo a mimo wszystko 15 lat temu na ulicy w Berlinie policjanci zaciągnęli mnie w kąt i zrewidowali – nic bardziej upokarzającego. Poza tym było nieźle – raz na granicy czeskiej przyczepili się o za dużo whisky.

    Odpowiedz
  15. Artur

    @Aglaranna

    a propos autostrad w Serbii
    Po pierwsze – liczac za kilometr jest taniej niz w Polsce.
    A po drugie – owa „autostrada ktora jest dopiero w PLANACH” o ktorej piszesz to jednopasmowa droga ekspresowa (wg naszych standardow) – i jedzie sie nia calkiem wygodnie, bo skrzyzowania sa bezkolizyjne. Jest to ich prawo do wprowadzenia oplat – a Ty mogles jechac rownoleglymi drogami albo inna trasa omijajac ta „autostrade”.

    a propos policji w Serbii
    Moim zdaniem jest rownie „przyjazna” jak polska policja. Jechalem pare razy i owszem dostalem mandat, i moze faktycznie ustawiaja sie na iditycznym ograniczeniu do 30, ale specjalnej roznicy w stosunku do Polski to nie widze. U mnie tez sie ustawiaja i zgarniaja wszystkich ktorzy skrecili w lewo na zakazie (a zakaz wiekszego sensu nie ma) i robia to tez w tym samym celu co Panowie w Serbii – zgarnac kase dla siebie.

    A swoja droga polecam jazde do Serbii:
    – wyskakujesz z Warszawy i przejezdzasz 900km (Czechy Slowacja Wegry) bez zadnych granic i wjezdzasz do Serbii a po drugiej stronie 3-5 kilometrowa kolejka do wjazdu do UE (kiedys Wegry) w ktorej pelno zebrzacych cyganskich dzieci, pala sie ogniska, grille – niezwykle wrazenie szczegolnie noca (inny swiat)…

    Szkoda Serbii jako kraju, ze w latach 90tych poszedl taka droga jako poszedl – dzis pewnie mozna by wsiasc w Warszawie i wysiasc w Atenach po 2000km nie zatrzymujac sie na zadnej granicy…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.