Odzyskać pierwszy samochód taty

Słusznie się obawiałem. Wpadłem jak śliwka w kompot. Wpadłem w nałóg!

Stałem się anonimowym Allegroholikiem :-(

Każdy dzień zaczynam od przejrzenia zestawienia nowych aukcji. Jest ono długie na trzy kilometry, bo dodałem do ulubionych mnóstwo kategorii. Szperam zwłaszcza w różnych starociach. Autach, sprzęcie elektronicznym, pamiątkach z PRL-u.

Pierwszy zakup to korektor graficzny Radmora. Sprzedawca opakował go w trzy warstwy gąbki o grubości 10 cm każda. Mógłby zostać zrzucony z satelity i nic by mu się nie stało. Fabrycznie nowy, rocznik 1988. Kosztował grosze a jak gra!

Obecnie licytuje trzy magnetofony. Dwa, które zawsze chciałem mieć i ten najdroższy, mój pierwszy, MK-125 automatic. Jeździłem z nim na kolonie letnie i robiłem za DJ’a. Kumpel przywoził szpulowca (MK-140) Wszyscy mu zazdrościli. Wylicytuje sobie takiego. A co, nie stać mnie?

Gdy byłem szczylem, marzyłem o wielu rzeczach. Między innymi o komarze. Wtedy musiałbym oszczędzać ponad dwa lata! Wyobrażacie sobie skalę wyrzeczenia?? Dwa długie lata bez lodów, wody sodowej, rurek z kremem? Nie kupię jednak takiego bo trochę śmiesznie bym na nim wyglądał. Może pooszczędzam dwa lata i kupię Harleja? Byłby bardziej stosowny.

Moje pierwsze auto (fiat 126p) kosztuje koło sześćset złotych. W wersji kabrio trochę więcej. Znalazłem też pierwsze auto taty. Zaporożec w zabójczo czerwonym kolorze, nówka! W cenie mojego laptopa.

Moja małżonka na razie tylko sie śmieje. Sama wpadła naszo-klasoholizm.

W zeszły weekend była na spotkaniu klasowym. Podobno najpierw siedzieli w knajpie ale potem (nie mogąc się rozstać?) snuli się, jak to powiedziała “wzdłuż rzeczki”. Po nocy. Przez jej dawne osiedle przebiega bowiem potok Oliwski. Miejsce zabaw w dzieciństwie. Na pytanie czy wisieli na trzepaku lub/i grzebali w piaskownicy, nie odpowiedziała.

A zapomniałbym. Ponieważ potrzebuje gotówki (na aukcje) postanowiłem sprzedać tego bloga. Pisać za bardzo nie ma o czym. PiS został praktycznie dorżnięty. PO jeszcze nie nagrabiło wystarczająco. Lewica popełniła sepuku. Wystawię więc go na aukcji. Ciekawe za ile pójdze.

Bez odbioru ;-)

20 myśli nt. „Odzyskać pierwszy samochód taty

  1. swoopy

    Ty się lepiej opanuj i nie żartuj w ten sposób (chociaż 1.04 zobowiązuje). Wyobraź sobie co by się stało gdyby kontrola nad tym blogiem wpadła w ręce Jacka Kurskiego, hmm? Czego jak czego, ale wyobraźni mu nie można odmówić ;) Istny armageddon.

    Odpowiedz
  2. kmdr_rohan

    Jaki piekny „Wania-Prinz”, zwany też „Kurołapem”. Najlepszy w tym autku był system ogrzewania – niezależny od silnika.

    Odpowiedz
  3. zbigniew

    Jak oprzytomnieję, to coś o Zaporożcu napiszę………
    A bloga nie sprzedawać! Jak nie ma o czym pisać, a jednak trzeba: coś komuś wytknąć, a nawet trochę podrażnić – to proszę bardzo. Trochę się jednak krępuję, bo słownik już niemłodzieżowy, i ocena życia już niewspółczesna….. Chyba sobie utworzę blog: „Pryk do Pryka” !

    Odpowiedz
  4. Bynik

    Radmorek, to sprzęt marzenie. Pamiętam jak krążyłem po Śląsku, by skompletować całość.
    Kilka lat temu popełniłem największe głupstwo… Przerobiłem amplituner na DVB :) Jak już oprzytomniałem, to niestety było już za późno. Do dziś nie mogę odżałować. Na pocieszenie został mi korektor i tuner AM, ale leżą i rdzewieją :(
    Może zamiast sprzedawać blog, puść go pod wynajem :)

    Odpowiedz
  5. Piotr

    Gospodarzu proszę bez głupich numerów, masz klasę a nie wiadomo jak to będzie wyglądało, gdy ktoś inny przejmie ten blog

    Odpowiedz
  6. Latarnik

    A zaporozca kojarze. Pierwszy samochod mojego taty. Najpierw czerwony, tak jak ten na zdjeciu, z chrapami po bokach. Bral wode przez podloge… ale nie wypuszczal :) Jak jezdzilismy w deszczu, to z tylu mozna bylo sobie nogi moczyc, a potem trzeba bylo wode wylewac.
    Jak czytalem pana Samochodzika, to tak wlasnie wyobrazalem sobie jego samochod – brzydki, zabi wyglad z zewnatrz…
    Przy okazji – nasz Zaporozec mial w srodku gniazdko na 220V na normalna wtyczke! Glownie pewnie do lamki czy golarki elektrycznej, ale zawsze bylem z tego dumny. No i dwa akumulatory, o ile dobrze pamietam – ten drugi do ogrzewania wlasnie. Zima jak znalazl – ojciec wychodzil wlaczyc ogrzewanie wczesniej, a potem wsiadal do cieplego samochodu, odpalal za pierwszym razem – rewelacja. Tylko sasiedzi troche na to odpalanie narzekali, bo odglos byl sluszny. Czy Zaporozec mial w ogole tlumik? ;)

    Potem zrobilismy 'przekladke’ i zalozylismy nowe nadwozie – kremowe, bez chrap po bokach i juz nie takie… romantyczne.
    W kazdym razie do dzisiaj wspominam wyjazdy na mazury z namiotem w bagazniku – oczywiscie z przodu!

    Odpowiedz
  7. fraglesi

    Potwierdzam, to było ogrzewanie na benzynę i działało wtedy kiedy silnik był wyłączony. Pamiętam jak wracając z wczasów staliśmy w zaspach, wszyscy marzli a nam było Bosko :-D

    Odpowiedz
  8. Latarnik

    Sprawdzilem z ojcem – macie racje, drugi akumulator byl tylko do wspomnianego gniazdka elektrycznego. Swoja droga ciekawe, kto byl taki pomyslowy (pewnikiem jakis mechanik u nas) i na jak dlugo ten prad wystarczal…

    Odpowiedz
  9. zbigniew

    Zaporożec!
    Kiedy „dojrzeliśmy” do myśli: „a może by tak jakiś samochód?” – mierzyliśmy w „Skodę”, wyszedł Zaporożec i to właśnie, jak powiedziała Mama Fraglesa: „trudno, tylko nie w tym czerwonawym kolorze”. Oficjalnie kolor po rosyjsku był określony jako: cwiet koralowyj”. I właśnie taki „cwiet” musielismy kupić.
    Przejeździliśmy nim chyba 5 lat, robiąc około 75 000 km. Poziom hałasu w kabinie około 86 decybeli (taki sam jak w kabinach ówczesnych naszych socjalistycznych ciężarówek). Silnik benzynowy, w układzie V, o pojemności około 1300 cm sześć……chłodzony powietrzem !, skrzynia biegów czterobiegowa, z odwrotnym układem położeń drążka; jedynka: „do siebie i do tyłu”, dwójka: „do siebie i wprzód” itd. To chłodzenie powietrzem miała zapewniać potężna dmuchawa zamontowana na silniku; silnik wymagał dość częstych napraw (wypalanie się lub pękanie gniazd zaworów) i po każdej naprawie trzeba było bardzo mozolnie zmontować ponownie wszystkie blachy tworzące „płaszcz powietrzny”, który miał zapewnić skuteczność chłodzenia silnika powietrzem. Te blachy deformowały się coraz bardziej, powietrze uchodziło przez szpary, silnik grzał się coraz bardziej, a poziom hałasu wzrastał. Zaporożec miał dwa niezależne tłumiki, po jednym do każdego rzędu cylindrów (układu „V”). Jakość tłumików była taka, że wypalały się one (przez ten przegrzewający się silnik) po około 20000 km; nowych nie było, łatalo się stare……..poziom hałasu rósł w nieskończoność. Wlew paliwa znajdował się w……. komorze silnikowej. Podjeżdżając na stację benzynową, aż strach było podnieść maskę i podejść z wężem, do tej buchającej żarem czeluści. Wiele Zaporożców spłonęło na stacjach benzynowych. Maksymalną szybkość jaką uzyskiwało się na płaskim, to około 105 km / godz.
    Ogrzewanie było rzeczywiście niezależne, benzynowe; z tego względu, wesołkowie nazywali to auto „kawalerskim” (?). Faktem jest, że takie grzanie „na postoju” poważnie groziło zatruciem gazami spalinowymi. Wlot ciepłego powietrza znajdował się koło nogi kierowcy, a że regulacja temperatury prawie nigdy nie działała i zawsze było: „wszystko albo nic”; ja musiałem chronić nogę przed poparzeniem. Po roku eksploatacji tego ogrzewania, coraz rzadziej dawało sie ono uruchomić, a więc w zimie bywało w aucie nader „przewiewnie”.
    Po czwartym roku, karoseria zaczęła się sypać: poświęciłem jej dwa bite miesiące pracy, po 6 godzin dziennie. Pousuwałem (zbiorczo) ślady wszelkich stłuczek , zadrapań i korozji; zagruntowałem wszystko bardzo dokładnie; oddałem auto do lakiernika i Zaporożec wyjechał jako piękne auto, w kolorze lekka wiśnia, oryginanlne chromy (radzieckie, zardzewiałe) zostały pokryte czarno-matową farbą. Ludzie się ogladali na ulicach: warkot znajomy, ale co to jedzie?
    Został jeszcze silnik do kapitalnego remontu; rozrząd typu” tekstolitowe koła zębate, był już wymieniony; kupić nie można było więc został dorobiony przez frezera-artystę; efekt: auto jeździło jak dawniej, ale dodanie gazu powodawało jakiś śliczny, rakietowy pogwizd tego rozrządu. Poezja!
    Zdecydowałem się sprzedać, bo nie miałem już siły walczyć z remontem silnika. Szybko znalazł się kupiec; powiedziałem: silnik wymaga remontu, a karoseria jest wyremontowana przeze mnie i jak dla mnie! Kupił, ale kiedy przekazywałem mu kluczyki, zapytał: Panie, już kupiłem, ale powiedz Pan, bo ta karoseria jest taka ładna, czy Pan albo pański lakiernik nie pozaklejaliście jakichś dziur papierem; Pan wie jak to teraz jest! Chciałem mu odebrać kluczyki i anulować całą tę transakcję. Nie oddał!
    Poczciwy, źle zrobiony przez towarzyszy radzieckich samochód, ale tylko raz nas „zostawił” na drodze (koło Nowego Dworu, około Gdańska) – trwaliśmy przy nim wtedy około 25 godzin, bez jedzenia, spania itp., ale w końcu dał się naprawić!

    Odpowiedz
  10. Latarnik

    Nowy Dwor byl wiec pechowy dla Zaporozcow! Pierwsze nasze wakacje z samochodem, jedziemy w gory Swietokrzyskie, trasa przez rozne wioski i wioseczki… i niedlugo po wyjezdzie z domu, pod Nowym Dworem auto stanelo. A przed wyjazdem bylo na przegladzie u mechanika, zeby sprawdzic czy dojedzie na poludnie!

    To byla sobota, szukalismy mechanika ktory poszedl 'w gosci’, znalezlismy go po 5 godzinach i juz po kolejnych 5 ruszylismy dalej w droge :) Dotarlismy do jakiegos wiekszego miasteczka i zatrzymalismy sie w HOTELU – dzisiaj bym tego tak nie nazwal, ale wtedy to bylo dla mnie przezycie!

    Pamietam wlew paliwa w silniku, pamietam ze zaporozec lepiej jezdzil na zielonej etylinie 86 (jak juz sie pojawila) niz na zoltej benzynie, przynajmniej nasz. Oczywiscie na codzien najczesciej byla to niebieska… Pamietam tez wrzucanie wstecznego biegu w dziwny sposob – wdusic, a potem koleczko drazkiem dookola.

    A najbardziej pamietam fakt, ze przez pol roku nie moglismy dostac lewego tylnego wahacza ktory zlamal sie po wypadku. W koncu ktos w stoczni dorobil. Ale na swieta pojechalismy do Bydgoszczy pociagiem. A lewy tylny wahacz jest dalej w naszej rodzinie symbolem brakow w aprowizacji :)

    Odpowiedz
  11. miron

    Fraglesi ja nie musiał oszczędzać na komary , sioniorzy mi kupili , ale w miare jeżdżenia zamarzył mi się Simson , piękny jednoślad jak na tamte czasy ….. , niestety skończyło się na dwuosobowym komarze marki Romet

    Odpowiedz

Skomentuj brocha Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.