Od ponad trzech lat uczestniczę w zajęciach terapeutycznych dla osób w średnim wieku. Zauważyłem bowiem, że zbliżając się do czterdziestki, moja pamięć w zastraszającym tempie zaczyna szwankować. Toczy mnie skleroza.
Jako, że na razie nikt nie wynalazł cudownych pigułek, postanowiłem uczyć się języka obcego. Padło na niemiecki.
Po trzech latach moja pamięć uległa znacznej poprawie, choć może nie takiej jak oczekiwałem, ale kładę to na karb wrodzonego lenistwa. Aby wzmocnić działanie, postanowiłem tej jesieni zapisać się do drugiej grupy – hiszpańskiej. Oklaski proszę ;-)
We wtorki i czwartki poznaje tajniki mowy Cervantes’a, autora Don kiszota, zaś w środy język byłych wrogów. Wbrew pierwotnym obawom, oba języki (za bardzo) nie mieszają mi się.
Razem ze mną na zajęcia uczęszcza Ania (medica), Jacek (informatico) i Arek (propietario de la empresa). Uczy nas przesympatyczna i pełna energii Karolina. Prawdziwy wulkan. Nie mamy szans przysnąć.
Problem w tym, że w nauka języka w pewnym wieku przypomina lanie wody do dziurawego garnka. Trzech słów się nauczysz, dwa zapomnisz. Koszmar. Karolina o tym wie i poddaje nas różnorodnym torturom. Zaczynamy od zabawy w puszkę.
Każde z nas notuje zapamiętane na ostatniej lekcji słowo i wrzuca do puchy. Po czym ciągniemy losy. Trzeba przetłumaczyć napisane na karteluszku słowo na hiszpański. Rybka gdyby nie fakt, iż większość z nas (w tym piszący te słowa) stara się wymyślić coś naprawdę fikuśnego. Co powiecie np. na “Contestador automático”?
Kolejna czynność to sprawdzanie prac domowych. Jakież wyrafinowane wymówki można usłyszeć. Biedna Karolina. Nie wezwie przecież matek na wywiadówkę, ani nie wpisze pały w dzienniczek.
Trzeba powiedzieć, że Ania bije nas na głowę. Wiadomo – medycyna. Lata praktyki w zakuwaniu. Nie to co my informatycy, którzy wszędzie szukamy logiki, powiązań. A tu trzeba na blaszkę. Na szczęście Ania ma opanowane do mistrzostwa techniki podpowiadania i ratuje nas z opresji.
Mistrzostwem świata jest słuchanie dialogów, połączone z próbą wynotowania tego co autor miał na myśli. Ostatnio rodowita hiszpanka, z szybkością karabinu maszynowego, opisywała swoją rodzinę. Zanotowałem co piąte słowo. Ania zaproponowała aby puścić to na 33. Ubawiliśmy się, bo Karolina nie załapała o co chodzi. Na moje oko, dialog był na 78 obrotów.
Jak zauważyłem, jakiś czas temu, w pewnym wieku, nie ważne o czym zaczyna się mówić, kończy się zawsze na seksie. To znaczy, na mówieniu o seksie. Na razie nam to nie grozi, bo na razie nasz zasób słów jest ubożuchny. Choć udało się nam już poznać parę słów związanych z szeroką pojętą “amore” ;-)
Na koniec dobra rada dzieci: uczcie się języków póki jesteście młodzi!
od jakiegoś czasu właśnie za mną chodzi, żeby wznowić naukę hiszpańskiego, może zacznę teraz – zanim się zestarzeje jak ty ;)
Święte słowa i osklerozie i o nauce języków obcych. Chociaż Fragles kokietuje! Mój trochę młodszy przyjaciel, który sam uczył się jednocześnie CZTERECH jezyków (angielskiego – ale nie tego z Anglii, tylko takiego jakim mówią inni niż Anglicy), a więc angielskiego „cudzoziemskiego” ….bo ważny; niemieckiego…..bo sąsiedzi; francuskiego….bo ładny; hiszpańskiego, bo to prawie cała Ameryka Południowa, mawiał tak: „jeśli ktoś systematycznie, dwa razy w tygodniu, po 2 godziny będzie się uczył języka obcego…..to może być pewny, że nigdy się go nie nauczy”.
Troszkę żartował, bo jakoś chociażby podstawy języka obcego trzeba jednak zdobyć.
Ja uważam, że nawet zaczynając w wieku 33 lat (praktycznie od początkowego zera), będąc rzuconym na naprawdę „głęboką wodę”…..można nie tylko nie utonąć, i nie tylko utrzymywać głowę na „powierzchni”, ale nawet funkcjonować zawodowo w dziedzinach, których uprawiać bez mówienia i pisania nie można! Ile to kosztuje, ten tylko się dowie……kto to przeszedł.
Tak,skleroza nie boli .tylko trzeba sie nachodzic-przynajmniej tak to wyglada w moim przypadku.
Fraglesi,
glowa do gory! Wyjezdzajac do Kanady mowilem
po polaku i rusku.Bylem wtedy mocno po 40-tce
i okazalo sie z czasem ze mnie rozumieja!
Chociaz poczatki byly trudne-domyslalem sie
tylko o co chodzi mojemu szefowi .
pozdrawiam tumba
Ciekawa koincydencja. Po 50-ce zaczęło mi się chcieć szlifować angielski i wrócić do zapomnianego od czasów liceum niemieckiego. Wygląda mi na to, że organizm sam się broni przed zalęgnięciem się osteoporozy w mózgu.
Wiesz co? Moją piętą achillesową są języki – bardzo mi obce. Pomaga motywacja – nauczyłam się rosyjskiego z miłości do Dostojewskiego(sorry za ryma), francuskiego miłości do Lautreaumonta i innych. I z powodów bardziej prozaicznych – granty naukAwe UE, o które się ubiegam i które udaje mi się pozyskać, właśnie tam są realizowane. W słodkiej Francji.
A Cervantes jest jednym z moich bogów.
Mam przyjaciela, który jest wiekowy wielce (lekarz, rocznik 1929, grubo starszy od mojego Ojca) – dzień zaczyna od basenu, godzina z okładem kraulem, potem angielski, potem praca zawodowa na kontraktach, wieczorem brydż, a po drodze zastanawia się, czy powinien ożenić się po raz piąty – i którą z aktualnych kochanek wybrać. Nie ma jak dobry, przedwojenny materiał ;)
Jestem informatykiem, ale miałem zawsze jako taki talent do języków. Czyli nawet w tej profesji można ;) I choć do 40-tki jeszcze mi sporo brakuje, to do 30-tki już niedaleko.
Jakoś tak wyszło, że porządnie nauczyłem się tylko angielskiego (bardzo mi się podoba, a poza tym jest mi niezbędny w pracy), ale otarłem się też o francuski (nie lubię, bue), łacinę (warto poznać podstawy, wbrew pozorom dużo uczy także w kontekście współczesnych języków) i niemiecki. Pomimo braku czasu chciałbym przysiąść bardziej do tego ostatniego, bo subiektywnie coś mnie w nim pociąga. Jest trochę podobny do angielskiego, więc może kiedyś się go nauczę.
Don Quijote == „Don kichote” w żadnym wypadku nie don kiszot, Frag :-)
i praca domowa – http://es.wikipedia.org/wiki/Don_Quijote_de_la_Mancha ;)
Jak pójdę na kurs francuskiego (z tego samego powodu) to będzie na Ciebie ;-)
Dziękuję za ten tekst :-)
A ja właśnie uczę się obydwóch języków opisanych w tekście! W szkole. Źle zrobiłem, idąc do klasy z pierwszym niemieckim i drugim hiszpańskim. Wolałbym drugi angielski. Ale takiej nie było w tym liceum. Niemiecki uwielbiam, planuję pisać z niego maturę, ale espański to jedna wielka pomyłka ze strony mojej szkoły. Nauczyciele beznadziejni. Ale może to i lepiej, bo do tego języka nic – oprócz samego czytania na głos hiszpańskich tekstów – mnie nie ciągnie.
Jeszcze coś: Fraglesi, nie uczysz się czasem z książki „Espanol de pe a pa”? Na płycie dołączonej do tego podręcznika jest nagranie o rodzinie czytane niemiłosiernie szybko. Matka dziewczynki z płyty ma na imię Elena, a ojciec – Raul (to tak być może dla przypomnienia) :)