Ruciane-Nida – dzień pierwszy

0

Wyruszyliśmy zgodnie z planem, o szóstej rano. Na trasie warszawskiej jak zwykle wojna północ południe. Nie daliśmy się nadciągającym od strony warszawki watahom kamikadze z wiecznie włączonym migaczem i okrzykiem banzaj na ustach.

W Olsztynku umknął nam skręt na Szczytno. Zamiast wracania zaproponowałem skrót białymi drogami. – Świetnie – rzucił drajwer Mirek – to nasza chwila prawdy.

Po paru kilometrach dziurawy asfalt się skończył. – To lubię – wyszczerzył się Mirek – Damy radę.

Aborygen potwierdził jedynie słuszny kierunek i kazał się trzymać lewej. Wjechaliśmy w las. Grzybiarze spoglądali zdumieni. Ze śpiewem na ustach parliśmy do przodu. Coś łomotnęło o spód auta. Drugi raz. Trzeci. Mirek przybladł lekko.
– Damy radę – nie tracił rezonu. Ale wizja zakończenia wyprawy w trzeciej godzinie lekko nas zmroziła.
– Ciśnienie oleju ci nie spada? – zapytałem perfidnie.

Po paru kilometrach wertepów wróciliśmy na coś pokrytego asfaltem.
– No, to teraz już wiemy. Trzymamy się tylko takich grubszych białych dróg z atlasu. Cienkie nie dla nas. – To nam uprości trasę – odparłem. Radowałem się w myślach, że rekin został w domu.

W miejscowości Zgon Mitek stanął na papierosa, ja napadłem na sklep. Zakupiłem zakazane produkty: dwie puszki mielonki turystycznej, cebulę, pomidorka, chleb.

Koło południa dobiliśmy do Ruciane-Nida. Tłumy wczasowiczów. Po dłuższym szukaniu zadekowaliśmy się na campingu u Andrzeja.
– I co dalej? – zapytał Mirek.
– No jak to co? Rozbijamy się! – zaśmiałem się.

Namiot rozłożyłem w 5 minut. Nadmuchałem materacyk. Mirek zaczął dopasowywać rurki wg. tajemniczych znaków. Coś tam klął pod nosem. Przygotowałem posiłek na zaimprowizowanym stoliku z kartonów po winie.

Mirek, posiadacz jedynego na zachód od Uralu namiotu ze stelażem aluminiowym, próbował ustawić naraz trzy maszty i zarzucić na nie tropik.

– Co ty masz za namiot – spytałem mocując się z puszką ze szpekiem.
– Dobry niemiecki – odparł dysząc.
– A rozbijałeś go kiedyś?
– 25 lat temu.
– Pomóc ci?
– Spoko, dam radę.

Po kwadransie wymiękł. – Hilfe! – zapiszczał cieniutko. Wespół zespół zmogliśmy Niemca. Zwichrowany jak auto po dachowaniu ale stał. Mirek zaczął krążyć niczym sęp koło mojego namiotu. – Hmm, ciekawe. Ten pałąk to z czego? – zapytał.
– Pręty z włókien węglowych. – odpowiedziałem. – Teraz tylko takie się robi. Zobacz – zatoczyłem ręką wkoło. Mirek zrezygnowany zapalił kolejnego papierosa.

Cdn.

2 myśli nt. „Ruciane-Nida – dzień pierwszy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.