J23 znów nadaje

0

Kończą się pieniądze a jeszcze szybciej czyste majtki. Chyba trzeba będzie zrobić przepierkę w przydrożnym potoku albo zastosować metodę Clarksona, która pozwala defilować w jednych majciochach cztery dni. Normalnie, tyłem na przód, na lewą stronę, a na koniec tyłem na przód na lewą stronę.

Wczoraj, dziesiątego dnia podróży, rozbiliśmy namioty w miasteczku namiotowym dla uchodźców nad Soliną. Godzinę późnej zaczęło lać. Przestało dopiero nad ranem. Noc spędziłem rozstawiając miski w sypialni.

Po pokonaniu prawie 2500 km, zakończył się nasz rajd „Born To Be Wild”. Poniżej opis tego co działo się przez ostatnie 5 dni.

7 sierpnia cd

Zwiedzanie Kruszynian zaczynamy od konsumpcji u Dżenety w Tatarskiej Jurcie. Wiadomo głodny turysta to zły turysta. Delektujemy się potrawami o egzotycznych nazwach. Obok brzękoli udający tatara pan Sławek.

Po obejrzeniu z zewnątrz meczetu (na drzwiach od wiosny wisi karta „zaraz wracam”) szutrową drogą, w kłębach kurzu, przebijamy się do Bobrownik. Unikając rozjechania przez gnające na Białoruś tiry, mkniemy przez Supraśl ( cerkiew) do Białegostoku.

Białystok wita nas korkami. Jest jeszcze trochę trochę czasu (o 18 mamy zameldować się o mojej rodziny w Choroszczy) postanawiamy zahaczyć o Tykocin. Jest tam bardzo dobrze zachowana synagoga.

8 sierpnia

Poprzedni dzień dał nam trochę do wiwatu, decydujemy się odpuścić narwiańskie bezdroża, i poruszać się tylko żółtymi drogami. Zapomniałem dodać, że od wczoraj coś zaczęło piszczeć w tylnym prawym kole.

Z przyczółka nieistniejącego mostu w Kruszewie, obfotografujemy polską Amazonie. Stamtąd przez Suraż (fajna panorama na Narew z dawnego grodziska) Strablę, Bielsk Podlaski, Hajnówkę, Narewkę, dobijamy do Siemianówki. Warto pomaszerować kolejowym nasypem przecinającym zalew Siemianowski na pół.

Nad zalewem byczymy się ze dwie godziny, próbując, na bazie dwóch konserw turystycznych skonstruować coś do jedzenia. Ja ucinam komara.

Chłopaki postanawiają przed odszukaniem miejsca naszego noclegu, zobaczyć żubry, które znają tylko z butelek żubrówki. Ja zostaję aby zakupić przykazane przez domowe kierownictwo słoiki z miodem. Po paru minutach telekonferencji Białowieża – Pieniny nabywam drogą kupna, za ponad pięćset zeta, dwa kartony słoików z miodem. Jak się potem okazuje zostałem nieźle skrojony, gdyż u leśnika miód jest cztery razy tańszy, i na pewno nie chrzczony. Ech…

Mirek i Tomek Sz. też zostali zrobieni w żubra… pardon konia. 0 17.40 zakupili bileciki i radośnie pognali ku wybiegowi królów puszczy. Żubry jak się okazało już dawno pomaszerowały do lasu. Zawiedzeni, robią awanturę świadomej faktu wpuszczania w maliny klientów, pani w kasie. Bez skutku. Na tym nie koniec krojenia nas w Białowieży.

9 sierpnia

Noc spędzamy w przesympatycznej leśniczówce u Jasia i Małgosi w Czerlonce Leśnej. Łyżką dziegciu w beczce miodu niech pozostanie fakt, iż chyba umawialiśmy się telefonicznie na niższą cenę za spanie.

Ponieważ Białowieżę znam jak własną kieszeń, postanawiam zostać w leśniczówce i popisać relację. Ledwie rozstawiłem radiostację, rozwinąłem antenę, chłopaki były z powrotem rzucając wkoło pewnym bardzo popularnym w Lechistanie słowem na K, ostatnia a.

Jak się okazało, nie dość, że się wdrapali na wieżę widokową, z której nie było nic widać, to jeszcze zostali naciągnięci na bilety do nieistniejącego od kilkudziesięciu lat pałacu cesarskiego. Trzeba również wspomnieć o niecnej praktyce władz muzeum, które nie pozwalają na samodzielne odwiedziny placówki. Trzeba wykupić usługi przewodnika.

Krojeni z lewa i prawa, ewakuujemy się w kierunku Grabarki. |Tu Mirek obmywa nogi w świętym strumyku w intencji rzucenia palenia. Wyciera, zakłada buty i po chwili zapala papierosa, stwierdzając ze smutkiem w głosie, że to nie działa. Las krzyży wokół cerkwi robi wrażenie.

W Drohiczynie uwieczniamy rynek i przyległe kościoły, a następnie ja i Tomek Sz. Wdrapujemy się na zamkowe wzgórze skąd rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na przełom Bugu, i położoną w dole… knajpę.

Przez walkie talkie polecam Mirkowi przemieszczenie naszego skrzypiącego cygańskiego wozu pod wyszynk. Młode dziewczę z obłędem w oczach przyjmuje zamówienie. Mija 15, 20, 25 minut, zaczynamy skwierczeć na patelni tarasu. Po 35 minutach czekania robimy karczemną awanturę i trzaskamy drzwiami. Głód zaczyna zaglądać nam w oczy.

Bezdrożami wzdłuż przełomu Bugu, wypatrując czegokolwiek wyglądającego na bar, docieramy do Serpelic i wpadamy w objęcia tureckiej podpitej rodziny.

cdn

Jedna myśl nt. „J23 znów nadaje

  1. Hexe

    Byles u Dzenety w Suprasli! co jadles? Pierekaczewnik? Pysznosci! Z meczetem mialam wiecej szczescia – zwiedzilam ;)
    Z elementow kulinarnych polecam ciasto o wdziecznej nazwie „mrowisko” z piekarni w Punsku.

    Odpowiedz

Skomentuj Hexe Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.