Born to be wild – podsumowanie i zdjęcia

0

Parę lat temu byłem na prawie dwutygodniowym spływie kajakowym po Narwii. Do dzisiaj pamiętam to cudowne uczucie powrotu do cywilizacji, które poczułem gdy usiadłem na….

…kiblu :-) Nic mnie nie gryzło, i nie musiałem zerkać nerwowo czy nikt nie nadchodzi. Podobnego uczucia doznałem w zeszły wtorek gdy wskoczyłem do wanny. Własnej wanny o rozmiarze dla ludzi postawnych, a nie krasnoludków.

Jestem szczęśliwy, że udało się zrealizować mój wariacki pomysł rajdu wschodnimi kresami Rzeczypospolitej, zwłaszcza, że rzuciłem go dość późno, u progu wakacji. Gdybym miał po raz kolejny spędzić lato w mieście, powiesiłbym się gdzieś na przełomie listopada i grudnia.

Dużo znajomych (stare pierdziele ;-) ) pukało się w głowę, mówiąc, że w pewnym wieku człowiek jest na tyle wygodny, że do namiotu nie wpełznie. Prawie połowę rajdu przespałem w namiocie i czułem się świetnie! Powiem więcej – wszelkie bóle pleców ustąpiły niczym po przemyciu wodą ze świętego źródełka. Przeżyłem nawet dwa dni deszczów monsunowych. Namiot co prawda pokrył jakiś dziwny nalot, ale nie bądźmy małostkowi, kupi się nowy he he.

Wiele nas ta trasa nauczyła. Wiedza ta zapewne znana jest Cyganom i wędrowcom. My, ludzie osiadli musieliśmy się uczyć. Przez pierwsze cztery dni każdy dzień zaczynał się od przepakowania wozu, bo nic nie można było znaleźć.

Nie zabraliśmy:

  • Pałatki albo mini altanki – niezbędna w czasie deszczu
  • Peleryny albo choćby parasola
  • Stolika i siedzisk (na szczęście poratował nas Długi Tomek)
  • W miastach przydałby się GPS
  • Namiot bardziej nieprzemakalny, i brak folii do okrycia go.
  • Większej maszynki do gotowania z dwoma palnikami.

Mieliśmy za to za dużo:

  • Podkoszulków (wystarczą cztery, no może pięć, a nie siedemnaście he he)
  • Metalowe kije do ogniska (na cholerę?)
  • 100 km sraj taśmy, która walała się po bagażniku.
  • Nadmiar słoików kawy, pudełek z herbatą, zapałek, gąbek do mycia naczyń.

Doszliśmy też do wniosku, że nie można zobaczyć każdego pałacu, kościoła, a tym bardziej cerkwi, które są po drodze, bo można się zarżnąć. Trzeba wyważyć pomiędzy zwiedzaniem a innymi atrakcjami takimi jak kąpiel w jeziorze, czy wieczorne ognisko.

Ważne aby każdy z uczestników miał świadomość, że pozostali mogą chcieć czegoś innego, i należy się do grupy dopasować. Musi też być kierownik wyprawy, i w miarę możliwości Kaowiec ;-) Pilot może być tylko jeden, a reszcie wagabondów nie wolno zbliżać się do map.

Nie potrzebne rezerwowaliśmy noclegi, trzeba było iść na żywioł w tym zakresie, śpiąc przeważnie pod namiotem, choćby na dziko. Powinniśmy mieć więcej prowiantu pod postacią puszek, zupek w proszku, chińskich kubków tak aby nie szukać rozpaczliwie sklepów.

To tyle wniosków. Pora zacząć planować następny rajd. Tym razem na prawdziwe Kresy… Ukrainę!

A tutaj znajdziecie zdjęcia z wyprawy.

2 myśli nt. „Born to be wild – podsumowanie i zdjęcia

  1. zbigniew

    Widziałem ! rzeczywiście wrócił i nic się nie zmienił, więc dlaczego tak napisał (?)…..”Powinniśmy mieć więcej prowiantu pod postacią puszek, zupek w proszku, chińskich kubków tak aby nie szukać rozpaczliwie sklepów.”

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.