Żółwik, Krzyżak, Hołowczyc, pies z kiwającą głową i ja – cz.3

Postanowiłem trzymać się głównych dróg, gdzie mogłem liczyć (taką miałem nadzieję) na pomoc braci ciężarowej. Fraglesowóz piszczący na południe skierowałem. Hołek dostał zadanie poprowadzić nas łukiem przez południowe Mazury do domu.
– Moja noga nigdy więcej tu nie postanie! – pomyślałem mijając tablicę z napisem koniec Gołdapi.

W 2009 roku razem z kumplem dopiskaliśmy się do Gołdapi, szukając potem rozpaczliwie mechanika. Pierwszy do jakiego nas skierowano raczej auta rozkładał i ciął na kawałki. Zaopatrywał pewnie w części wygłodniały rynek Wspólnoty Niepodległych Państw. Dziwnym trafem wszystkie furki (większość nufka sztuka) były bez tablic rejestracyjnych. Czym prędzej zwialiśmy.

W 2010 W kowalach Oleckich (19km od Gołdapi) padły w landrynce hamulce a, że od Gołdapi hamulca nie używałem więc podejrzewam, że to efekt trójkąta gołdapskiego. Na szczęście Olecki kowal napierając wielkim łomem, i psikając niezastąpionym wude czterdzieści, landrynkowe szczęki na dwa palce rozwarł, i urlopu nie musiałem przerywać. Sam się przerwał dwa dni później, ale to inna historia.

Mknęliśmy więc strasząc krowy, kury i córki aborygenów przez Olecko, Ełk , Orzysz do upatrzonego poprzedniego dnia, za pomocą radiostacji przenośnej, pola namiotowego w Okartowie nad Śniardwami.

Marzyło mi się miejsce zacienione (lampa mocno dawała) i położone nad wodą. Piwko zimne wypić, sadło w jeziorze wymoczyć, uuuu…… żyć nie umierać!

Właściciel wskazał mi miejsce. Pod drzewami, nad samą wodą. Spytał ile żółw waży.
– Będzie dwie i pół tony – odpowiedziałem – a co?
– To powinno być dobrze, bo tu bagno kiedyś było, ale my ziemi nawieźli parę wywrotek i ubili. Tylko za blisko wody nie podjeżdża.

Stanąłem gdzie wskazał. Przedłużacz okazał się za krótki, więc go ciachnąłem i dosztukowałem, mając 10 metrów przydaśkowego kabla. Obiadek smakowity zjadłem, na łożu rozparłem się, herbatkę miętową (ulubiona) siorbałem, aż film mi się urwał.

Budzę ci się ja, a tu coś nie tak. Z łóżka lekko się zsuwam. – Co jest kurka wodna? – wymamrotałem, przecież piwa jeszcze ani innej politury nie piłem. Wstaje, pokład przechylony, niczym w Titanicu, rury musiałem się chwycić.
– Toniemy! – wykrzyknął ze swojego pudełka Hołek- wszystkie ręce na pokład!
Huncwot Krzyżak milczał. Pies kiwający głową pazury wbijał w kokpit aby nie stoczyć się.

Z gracją wrodzoną na trawę wyskoczyłem. Patrze i włosy mi dęba stają. Żółwik przemienił w żółwia błotnego. W błocie się tapla. Z prawej strony zapadł się prawie po osie.
– No ładnie, jeszcze trochę bym podrzemał i wyjść bym nie mógł, a gdyby to w nocy się stało, to rano by śladu po mnie nie było. Wchłonęłaby mnie matka ziemia, a mieszkańcy pola jeszcze długo mówiliby, że tu straszy.

Za kierownicę wskoczyłem i dawaj, że żółwiem bujać. W przód i w tył. W przód i tył. Rykiem silnika kaczki przepędziłem, spaliny pole namiotowe przykryły. Landryna wyskoczyłaby z błocka momentalnie, lecz ciężki żółw ruszyć z posad nie chciał.

Dopiero tuzin chłopa z innych kamperów, przyczep i namiotów podbiegł i wespół zespół żółwia ze śmiertelnej pułapki wyrwał.

W innym miejscu noc niespokojną spędziłem, budząc się co chwila i sprawdzając czy aby od pionu nie odchylam się. Saperkę schowałem pod poduszką, tak na wszelki wypadek.

Rankiem rozpłakały się niebiosa. Po śniadaniu ruszyłem w stronę Pana Samochodzika, a tam czekała mnie dyskoteka.

Ciąg dalszy

 

Jedna myśl nt. „Żółwik, Krzyżak, Hołowczyc, pies z kiwającą głową i ja – cz.3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.