Autobusy i tramwaje


Dziadek Mieczysław na pociąg wychodził dwie godziny przed czasem. Do stacji miał kawałek. Dwa kilometry piechotą. Ja również wolę być wcześniej, niż potem gnać z wywieszonym językiem. Mam to zapewne po nim.

Dzień wcześniej zawiozłem Landrynkę do doktora. Zbliża się przegląd, zebrało się parę dupereli do naprawienia, najwyższa pora było zmienić olej. Doktor, do którego dawniej miałem blisko, przeniósł się teraz do Wrzeszcza. Kawałek drogi.

Pojechałbym Żółwiem ale jak wrócić we dwa auta bez zapasowego kierowcy? Problem z rodzaju „Wilk, owca i kapusta w jednej łódce”. Pojadę Żółwiem, przywiozę Landryną, pojadę Landryną po żółwia, przywiozę żółwia….i tak krążyłbym tak do końca życia ;-)

Mój analityczny (informatyczny) rozum rozważył parę możliwości. Holowanie sznurkiem odpada. Zdalne sterowanie? Autopilot? Pieśń przyszłości. Widziałem kiedyś w TV mistrzostwa samochodów sterowanych komputerowo. Obijały się o wszystko co stało na drodze i nie tylko jak autka w lunaparku. Laweta? Dobre rozwiązanie ale nie mam lawety. Trudno, trzeba skorzystać z czegoś z czego na co dzień korzystają tysiące mieszkańców – komunikacji zbiorowej.

Autobus miałem o wpół do czwartej. Ubrałem się ciepło, ale zapomniałem kalesonków i czapeczki. Wesoło podśpiewując (wsiąść do autobusu byle jakiego…) opuściłem chałupę, pomachałem do sąsiada, pogłaskałem zdumionego Romana (Pan bez auta??) i tanecznym krokiem popłynąłem w stronę przystanku.

Do przystanku jest może czterysta metrów. Miałem kwadrans (syndrom Dziadka Mietka) wstąpiłem więc po drodze do wioskowego sklepiku. Pani poinstruowała mnie jakie są teraz bilety, kupiłem zapobiegawczo trzy. Dwa jednorazowe (po 2,8) i jeden godzinny (za 3,4) Na przystanku zameldowałem się dziesięć minut przed czasem.

Stałem i patrzyłem na mijające mnie auta. Duże i małe. Mknące sto na godzinę Tiry. Dostawczaki i doki z Bobami budowniczymi. Minutki mijały. Przyszła jakaś dziewczyna, potem przydreptał starszy pan. Spróbowałem zadzwonić do taty, ale słabo się słyszeliśmy przez ryk koni mechanicznych żłopiących ropę (5,39 za litr) lub ciut tańszą gazolinę.

Autobus się spóźniał. Północny, zrodzony gdzieś za kołem polarnym, zefirek schładzał mi kulasy. O Kalesony moje! Wyście jak zdrowie, ile was trzeba cenić, ten się tylko dowie, kto was … nie założył. Małżowiny uszne osiągnęły temperaturę zera bezwzględnego, po czym odpadły.

Kiwałem się z nogi na nogę jak dziewczyna z zapałkami, i patrzyłem na mknące cieplutkie w środku auta. Siedzieli sobie rozparci jak Baszowie, przeważnie po jednym/jednej na auto, przez komóreczki trajkotali, twarze im obmywało ciepłe powietrze. Dzieliła nas przepaść. O Maryjo Przenajświętsza, jakże ja im zazdrościłem! Jakże mocno zatęskniłem za Landrynką, Żółwikiem, a nawet za tojotką.

171 spóźnił się 16 minut. Spiorunowałem kierowcę wzrokiem, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Wparowałem do środka. Jakbym teleportował się z Arktyki na równik. Szok termiczny. Owiała mnie subtelna mieszanina tanich dezodorantów, damskich perfum, nieświeżych oddechów, spoconych ciał.

Kasownik nadgryzł bilet. Schowałem go w kieszonce zamkniętej na zameczek, by potem nie bić się z kanarami. Miejsca było sporo. Klapnąłem koło jakiegoś młodzieńca. Ciasno. Foteliki dla krasnoludków. Pół półdupka zwisało mi w powietrzu, a w gościa nie chciałem się za bardzo wtulać, bo może zrozumiałby to źle.

Mknęliśmy przez mą dzielnicę. Autobus (nufka sztuka Solaris) co rusz wypluwał i pożerał nowych pasażerów. Po lewej siedziało dwóch facetów o nieświeżym kwaśnym oddechu i spracowanych dłoniach. Głowa mniejszego co rusz opadała na ramie większego. Czule ją poprawiał. Naprzeciwko siedziała starsza pani z siatkami, obok młodzieniaszek z głośnikami w uszach. Koło wejścia wyginała śmiało ciało na rurze wiotka jak trzcina rudowłosa krasawica. Na nią spoglądałem najczęściej.

Nasza torpeda mknęła przez trójmiejski las cały w złocie, a ja zastanawiałem się o czym myślą towarzysze podróży, choć sądząc z wyrazu twarzy niektórych, to raczej obca była im to czynność. Pani w średnim wieku prowadziła telekonferencję na jakieś tematy księgowe. Parę osób drzemało. Młódź szczebiotała za plecami,, licytując się ilością znajomych na twarzoksiążce (ang. Facebook)

Las się skończył, mignęło zoo. Przeskoczyliśmy przez mostek przy Młynie Oliwskim. Po lewej średniowieczny Dom Zarazy, po prawej dawny Dom Polski. Sklep z narzędziami, Karczma z Susi. Wynudzone taksówki na postoju. Lipy przed piekarnią zrzuciły większość liści. W drugą stronę sznur metalowych pudełek wiozących wygłodniałą zawartość do podmiejskich hacjend.

Przez głową przemknęła myśl, co by było gdybyśmy wraz z cały autobusem prześliznęli się przez jakąś szczelinę w czasie (fizycy teoretycy twierdzą, że to możliwe, teoria strun, brany, te sprawy) i znaleźli się tutaj dajmy na to w 1901 roku. Ludzie zamarliby patrząc w zdumieniu na stalowego potwora z napisem „171 Oliwa”. Furmani rzuciliby się do spłoszonych koni, automobilista uskoczyłby na bok. W ciszę panującą na rynku prowincjonalnego miasteczka jakim była wtedy Oliwa, wdarłby się ryk 250 konnego silnika. Szok!Rzecz normalna sto lat później.

– Wysiadka Czesiu – Większy proletariusz trącił mniejszego. Wstałem i wraz z pozostałymi przyssałem się do drzwi, które za chwile miały z sykiem otworzyć się i wypuścić nas na wolność. Dwadzieścia metrów od przystanku podstawiało się coś czym miałem jechać pierwszy raz w życiu. Główny punkt programu. Najprawdziwszy Roller Coaster. Tramwaj zwany pożądaniem. Migał na nas światełkami i poganiał buczkiem.

Dzielącą nasz odległość przebiegłem sprintem czując na karku oddechy pozostałych. Ostatnio siedziałem, niechże sobie przypomnę, będzie z dziesięć lat. Był stary, ciasny, rozdygotany, z lekka pordzewiały. Ten zaś zwany Pesą, prezentował się jak statek kosmiczny.

Na suficie monitory z trasą. Niebieskie ledki na drzwiami. Kolorowe foteliki i mnóstwo uchwytów, za które natychmiast chwycili ci co nie znaleźli miejsca siedzącego. I dobrze wiedzieli co robią bo Pesa ruszyła z kopyta. Co tam z kopyta, wystrzeliła jak rakieta. Z prędkością ponad 80 km/h pokonała zakręt prosty, a potem była jeszcze szybsza.

Siedziałem wciśnięty przyśpieszeniem 4G w fotelik. Krew odpłynęła z twarzy, obnażyły się zęby Stojący wisieli pod kątem 45 stopni trzymając się rozpaczliwie uchwytów. Z krzykiem przeleciała jakaś emerytka, której nikt nie ustąpił miejsca i rozpłaszczyła się na tylnej szybie. Dzieciaki radośnie piszczały.

Po 10 sekundach byliśmy kilometr dalej i motorniczy zaczął manewr lądowania. Z całych sił wcisnął hamulec, a gdy to nie pomagało wystrzelił z tyłu małe spadochroniki. Zatrzymaliśmy się w 2 sekundy. Emerytka z tylnej szyby przeleciała z powrotem przez cały skład i rozpłaszczyła się na przedniej, odlepiła się od niej i kupiła bilet.

I tak mijaliśmy przystanki. Przyśpieszenie 10 sekund, hamowanie 2 sekundy, kolejna stacja Uniwersytet, wymiana pasażerów, przyśpieszenie 10 sekund, hamowanie 2 sekundy, kolejna stacja….

Siedziałem oniemiały, trzymając się jedną ręką poręczy, zaś w drugiej dzierżąc mój bilet na Roller Coastera. Tak się zapatrzyłem, że wysiadłem jeden o przystanek za daleko. Landryna czekała już na mnie pyrkocząc wesoło silniczkiem, a obok pan doktor zacierał rączki ciesząc się z tego, ile banknotów wyszarpie z mojego portfela.

Boskie są autobusy a zwłaszcza tramwaje mojego miasta i gdyby nie spóźnienie na początku, byłbym mega zadowolony. Ponad 17 km pokonałem w 35 minut i to za niecałe 3,40. Przejazd autem kosztowałby by mnie około 8 złotych i zająłby prawie tyle samo czasu. Niechże więc sobie ta ropa drożeje w cholerę!

A jak jeszcze takie tramwaje zaczną stawać na mojej ulicy, to gotów jestem wybaczyć temu szczerzujowi ze zdjęcia wszystkie inne grzechy, i miast pisać nań paszkwile, wynosić pod niebiosa.

Na szczęście nie dożyje tego ;-)

 

13 myśli nt. „Autobusy i tramwaje

  1. Aksza

    Do tych rozważań mógłbyś dopuścić oprócz rozumu – ciut serca. Może wystarczył telefon do przyjaciela? A z drugiej strony powiadają, że podróże kształcą.

    Odpowiedz
  2. St. Dreptak

    Jestem posiadaczem kartoniku uprawniającego do prowadzenia wozów tramwajowych typu N i 4N, które zamiast spadochronów miały piaskownice, a drzwi otwierały się wiertarką. :D

    Odpowiedz
  3. Becalel

    Ja proszę o wybaczenie (nieszczerze), ale przynoszę łyżkę dziegciu :>
    Jak się chce jeździć T-34, a nie samochodem, to się nie ma co dziwić, że człowiek musi brać kredyt hipoteczny przy każdej wyprawie do cepeenu… Moja kolaska daje radę zejść do 6,5 litra w trasie (jak jej za bardzo nie rozbujam), ale po mieście tuli się czule z ósemką. Czyli połowę tego, co potrafił wyżłopać nowy polonez. A i tak sobie w brodę pluję, że nie wzięliśmy czegoś oszczędniejszego.

    Swoją drogą, szczęśliwy lud polski, w ojczyźnie zasiedziały. Tu, gdzie ja mieszkam, w kraju oficjalnie cywilizowanym i rozwiniętym, autobusy potrafią się spóźnić i 40 minut, a bilet na dwa przejazdy kosztuje mnietyle, co paliwo na trzy dni dojazdów do pracy.

    Odpowiedz
  4. fraglesi Autor wpisu

    @Becalel
    Oj tam oj tam, landrynka duża jest (prawie 2 tony stali) ale dość oszczędna. W mieście spala koło dyszki, a na trasie to nawet raz zeszła na 8,5/100. Wiem, że można by jeździć autem mniej spalającym ale drogi w mym hanzatyckim mieście są jak ze średniowiecza, zwłaszcza u mnie na wsi. Codziennie bawię się w offroad wożąc syna na przystanek.

    A gdzie to waść mieszkasz, że kosmiczne ceny takie są, nie wspominając o opóźnieniach?

    Odpowiedz
  5. fraglesi Autor wpisu

    @St.Dreptak
    Piaskownice? dla dzieciaków żeby się nie nudziły podczas podróży? ;-)

    Odpowiedz
  6. St. Dreptak

    @fraglesi
    Nie dla dzieciaków, tylko pod przednimi siedzeniami, z rurą przy kole i wajchą przy ręcznym. Ręczny to była ta korba po prawej stronie motorniczego, w odróżnieniu od korby nastawnika, co ona była pod lewą ręką. Gdy się szarpało za tę wajchę, to sypał się piasek na szynę, pod koło, co zapobiegało poślizgom. Dobre zgranie hamowania silnikami, hamulcami szynowymi (elektromagnesy) i sypania piachem dawało takie hamowanie, że pasażerowie spadali z siedzeń. Po czymś takim motorniczy miał obowiązek wyjść zza nastawnika i sprawdzić czy ktoś nie ma obrażeń :D
    W nowszych typach zrezygnowano z tego patentu, ale z tego co słyszałem, montuje się to w najnowszych.
    Te „enki” to przypuszczam, że jeździły jeszcze za Twojej pamięci :)

    Odpowiedz
  7. St. Dreptak

    Moja „amerykanka” kurzy z 15 na trasie i nie mam pojęcia ile w mieście, ale dużo, dobrze że zagazowana. :D

    Odpowiedz
  8. Rolnik

    Szanowny Fraglesi: czy aby na pewno podszedłeś do tematu ekonomii przejazdu komunikacją miejską prawidłowo?
    (Prawie) wszyscy wiemy, że miasto Gdańsk dopłaca komunikacji miejskiej za każedgo pasażerokilometra, do biletów ulgowych oraz radnych którzy na podstawie uchwały RM mogą z komunikacji miejskiej korzystać za darmo
    A jak jest z autem?:
    1 kilometr Landrynką nie kosztuje-li tylko-koszt paliwa-a OC ?, amortyzacja auta ?….
    Auto ma jednak tę zaletę, że pojedzie gdzie i kiedy chce właściciel a autobus/trawmaj nie dość tego że mają swoje trasy to jeszcze jeżdżą wg rozkładów, które to i tak nijak mają się do rzeczywistości (spróbuj na czas dojechać komunikacją miejską np na samolot do Gdańska z np. Helu a odechce Ci się)
    …….
    Teraz z Budyniem..buzi, buzi….łeeee tam, nie za bardzo uwierzyłeś w (pseudo) reklamę polityczną ???

    Odpowiedz
  9. Becalel

    @Fraglesi

    OK, chylę czoła. Jak na Roverek, to ten Twój faktycznie pije przez słomkę chyba :)

    A mieszkam na obrzeżach Leeds, ale jeszcze w zasięgu 'normalnej’ komunikacji miejskiej. Jedyny autobus, który bezpośrednio zabierałby mnie do pracy, gdybym już naprawdę musiał, jeździ co dwadzieścia minut. Ale bywa, że nie przyjeżdża. I dlatego za każdym razem, jak jadęna urlop do Bolandy, to na widok warszawskich autobusów, tramwajów i wagoników metra sypię kwiecie i pląsam.

    A na Trumniasto tak nie narzekaj, bywałem tam częstym gościem (głownie Gdańsk i Zopott), pomykając po hanzeatyckich ulicach w twingo. Nie przypominam sobie, żeby było gorzej, niż gdziekolwiek indziej :)

    Odpowiedz
  10. Piotr

    Szczęśliwe miasto Gdańsk ale uważaj fragles bo Adamowicz pewnie zrobi wszystko po tym jak żoneczka dostanie fajną posadkę a on sam weźmie w łapę, żeby zniszczyć tramwaje na początek infrastrukturę a potem umówi się z waszym odpowiednikiem KZK GOP i wprowadzi wam wyłącznie autobusy.

    Odpowiedz
  11. St. Dreptak

    Aż tak dokładnie to nie pamiętam, możliwe że Celma, była zielona i nie miała głowicy (uchwytu wiertarskiego). W każdym razie, gdy nie działała, to w karcie, w rubryce powód zjazdu do mechanika, wpisywało się „wiertarka” :)

    Odpowiedz
  12. Marek Jan Barański

    Boski opis startu i lądowania, boski… A co do siedzeń – na starych siedzeniach we dwóch się mieściłem, a rozmiary mam słuszne. Na nowych czasami odpuszczam sobie siadanie. A już w ogóle jak siedzenia mają podłokietniki lub (zwłaszcza w autobusach) takie rurki w roli burty przy siedzisku – nawet bym się nie wcisnął obok kogoś, z resztą ludzie normalnych rozmiarów też mają taki problem. A wystarczyłoby dać szersze siedzenia – do 10 cm… (to już by były trony).

    Odpowiedz

Skomentuj St. Dreptak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.