I oto stałem tam, ja mieszkaniec nadmorskiego miasta, który latem odwiedza plażę, tylko wtedy kiedy musi np. z gośćmi. Jeszcze parę dni temu obsiądnięta (Boże, jak to odmienić? Edytor wężykiem podkreśla) przez szarańczę z głębi kraju plaża, była po odległy horyzont pusta.
Przypięte na nieboskłonie słońce, już nie tak wysoko jak miesiąc temu, rzucało twarde światło w którym czuć już surowość zimy. Niebo już nie tak białe i przepalone jak w lipcu, lecz zbłękitniałe, podrapane silnikami stalowych ptaków. Za parę dni zapełni się zrodzonymi na północy, napęczniałymi od wody niczym gąbki chmurami.