Czas dojrzewania

Lubię letnie wczesne poranki. Wstaję, robię sobie kawę, wypijam patrząc w oko monitora, próbując po raz kolejny, sam nie wiem po co, ogarnąć co dzieje się z tym światem. Patrzę na wojnę polsko polską, zresztą nie tylko naszą krajową, przez lunetę mego łącza LTE. Bity niosą ku mnie wzajemną nienawiść.

Siorbię tą kawę i dumam, że dobrze mi tu na naszej wyspie bezludnej, na końcu świata. Wstaję od kompa i w samej piżamce, wychodzę przed dom, zdejmuję kapcie i zanurzam stopy w zroszoną trawę. W dali szczeka jakiś pies, drą się żurawie i kogut sasiada, klekoczą radośnie młode bociany, ćwiczące od jakiegoś czasu swe dziewicze skrzydła. Przysiadam na ławce koło miejsca ogniskowego i jest mi dobrze w tym porannym rozsłonecznieniu. Nigdzie się nie śpieszę. Nic nie muszę.

Patrzę na falujące trawy, snujące się w oddali po pagórku krowy, niebo przecina pierzasty myśliwy, koty krwawo rozprawiają się z myszami. Przez uchylone okna słyszę z salonu bicie starego zegara, szósta. Wstaję i łażę po warzywniaku, gospodarskim okiem doglądając plonów. Wszystko rośnie jak na drożdżach, a najlepiej chwasty.

Tak, trzeba będzie skosić trawę w sadzie, podgolić trawniczek, trochę pojeździć taczką wożąc piach do obsypywania domu, pociąć i schować drewno ze starej, rozebranej stodoły przed zimą. I gdybym tak jeszcze nie musiał wprzęgać się w ten znienawidzony cyfrowy kierat, to byłbym zaprawdę szczęśliwy. Ale przyjdzie czas, że i to zmienię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.