Pierwotnie chciałem napisać elaborat o słowności, bo mnie ona ubodła, mimo że na wsi żyję już trzy lata, i powinienem się przyzwyczaić. Oczywiście są ludzie niesłowni i w mieście, ale jest ich zdecydowanie mniej, niż tutaj.
Tutaj czasami czuję się, jakby mnie otaczali Meksykanie, ze swoim „Maniana, senior”, co nie znaczy wcale, że jutro, ani nawet pojutrze, czy popojutrze. „Maniana” znaczy w bliżej nie określonej przyszłości, albo wcale. Ale nie będę się rozpisywał, szkoda nerwów i tym samym zdrowia.
Lato się przełamuje. Świerszcze piłują na całego. Światło kontrastowieje. Zieleń się z lekka łuszczy, ukazują spod spodu żółć, aczkolwiek to być może z powodu suszy. Skombajnowane pola wyłysiały. Młode boćki kręcą beczki tęsknie patrząc na południe. Warzywniak rodzi, aczkolwiek nie wszystkim, na odcinku pomidorów klapa. Z oddali śpiewają krajzegi, sąsiedzi tną drewno, bo maniana już jesień, senior.
Może i nad morzem, czy w górach środek lata, ale tutaj blisko serca ziemi, czuć nieuchronność nocy polarnej. A my jeszcze nie gotowi.