Dziennik z czasów zarazy (dzień 17)

W pewnym momencie, kiedy już kanapa wbija się w rzyć, uwiera wzdęty od nieróbstwa kałdun, gdy uszy bolą od samojęków, zrywam się, narzucam na plecy kapotę, wciskam w gumofilce, na baniak zakładam czapkę i wypełzam naprzeciw wiatrom.A wieje dzisiaj niemiłosiernie, i siecze ostrym lodem.

Wczoraj było tak pięknie, pracowaliśmy w ogrodzie, potem długo grzaliśmy się w upalnym słonku na ławce przed domem. Pierwszy taki naprawdę wiosenny dzień. Dzisiaj zima kontratakuje.Bociany zwiało z gniazda. Świerki gną karki. Krajobraz pocięty poziomymi białymi smugami.

Poczłapałem do ujścia z siedliska, postałem chwile mocując się z wiatrem pod wielką topolą. Porwać raczej mnie nie porwie, musiałoby to być tornado kategorii F4, a takie w Prusiech póki co nie występują.

Moja ulubiona, rosnąca na zakręcie dzika wiśnia cała nabrzmiała od pąków. Eksploduje białym kwieciem za kilkanaście dni. Znowu będzie pięknie, znowu będzie zielono. Bo w Natangii są najpiękniejsze na całym bożym świecie wiosny. Ale to jeszcze za trochę

Zawróciłem do domu, dumając nad koroniastym tsunami, które właśnie nadchodzi. Nie łudzę się, nic już nie będzie takie samo. Już od dawna przeczuwałem, że tak się stanie, ale nie sądziłem że tak szybko, kiedy nie jestem w pełni gotowy. Świat jaki znamy zawali się jak domek z kart. To se uż ne vrati, pane Havranek

W domu ciepło i zacisznie. Wokół kominka rozłożyły się sierściuchy. Graszka ogląda jutubowizję. Pachnie zakwasem, zapowiedzią chleba. Dzisiaj wybierzemy nasiona, które trzeba będzie dokupić, aby zrestartować warzywniak. W tym roku potraktujemy go poważnie, bo nie wiadomo co nas czeka.

Zdrowia !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.