Archiwa kategorii: Nowe życie

Przebudzenie

Obudziłem się w połowie lutego, chyba tego dnia (16II), kiedy zima uparła się, aby przekonać mnie, jaka jest piękna, chcąc sprawić, abym ją polubił. Porozwieszała na wszystkim, co się dało miliardy diamencików. Może to i ładne było — nową Zorką pięć zrobiłem parę zdjęć — ale zimy i tak nienawidzę.

Czytaj dalej

Kanibalizm

Panie wybacz mi albowiem strasznie zgrzeszyłem. Kanibalizmem!

Nie, nie poćwiartowałem żony i nie pożarłem jej. Opuściła mnie rano, udając się w kierunku wielkiego miasta nad zatoką zimnego morza. Koło południa zlustrowałem lodówkę i z przerażaniem stwierdziłem, że grozi mi głód.

Czytaj dalej

Taka chwila

Wczoraj wieczorem zaczął padać śnieg. Trochę później niż rok temu, wtedy to był 4 listopada. Trójnogi pies nie miał za dużej ochoty na spacer, szybko zawróciliśmy. Idąc pomiędzy ośnieżonymi świerkami, skierowałem w górę snop latarki. Miliardy płatków wyłaniały się z czerni, w cichym tańcu opadały na ziemię. Zgarnąłem trochę śniegu z maski auta i ulepiłem bałwanka.
– Coś dla ciebie mam, niespodzianka! – powiedziałem do Graszki wyciągając go zza pleców. Rozśpiewaliśmy się jingle bell-owo.

Czytaj dalej

Heimat

Aż przychodzi taka chwila, mniej więcej koło południa, kiedy po paru godzinach siedzenia przed okiem monitora, mam nieprzemożoną ochotę wstać i owiać się wiatrem. Zrzucam więc cyfrowe kajdany, biorę trzy jabłka z kosza w sieni, wzuwam gumofilce i kapotę (jeśli pada) i wychodzę przed dom. Na wirtualnego papierosa. Wirtualnego bo nie palę.

Czytaj dalej

Latarenka

Kiedy listonosz wręczał mi długo oczekiwaną przesyłkę, pomyślałem sobie – no tak, znowu jest jak z tym basenem. A z gumianą sadzawką to było tak. Zmęczony upalnym latem postanowiłem nabyć basen ogrodowy, aby kamperując moim żółwikiem, móc potaplać się.

Stałem więc jak Mosiek z Berdyczowa w pewnym dużym markecie, przed półką z basenami, kiwając się i zawodząc „aj waj, aj waj, a czemuż tak drogo”. W końcu wybrałem taki za stówę z kawałkiem, rozporowy, bezdmuchaniowy. Czytaj dalej

Dom z gadająca rurą

Jako, że zimnica coraz większa, pora zacząć sezon grzewczy. To znaczy sezon kominkowy już jakiś czas temu się zaczął, ale ociągałem się z włączeniem zielonego smoka. Powstrzymywała mnie świadomość, że żarłacz zacznie połykać worek pelletu za workiem, i do przyszłej ciepłej pory pożre wielką kupę pieniędzy. Wielką niczym kopiec kościuszki.

Czytaj dalej

Świat zmarnowany

Trafiliśmy bez trudu. Stał po środku wioski. Nieogrodzony, nie zarośnięty krzaczorami i samosiejkami. Podeszliśmy pod sam portyk. Odrapany, z odpadającym tynkiem, brudnymi ale całymi oknami, obdarty tympanonów, gzymsów, faset, pilastów i architrawów. Śmierdziało krowami z pobliskiej wielkiej obory.
 
 
Obeszliśmy go wkoło. Graszka strzelała fotki, a ja przysiadłem na starej ławeczce kontemplując otoczenie. Stare, pordzewiałe audi z urwanym tłumikiem. Połatana sznurkiem trampolina. Grill z biedry, łuszcząca się altanka. Prowizorycznie zabezpieczona dziura w ziemi. Traktorowa Kabina zarosła chwastami. Kable, kawałek rury, zdziczałe świerki, zryta ceglana ściana.

Czytaj dalej

Świąt zardzewiały

Poszedłem z trójnogim psem na spacer poranny. W nieodłącznych gumofilcach, niebieskiej kapocie i (jeszcze) krótkich gaciach. Minęliśmy starą zdziczałą gruszę na zakręcie, która powiła milion malutkich gruszek. Przystanąłem i zerwałem jedną. Cierpka, odrzuciłem. Kudeł co chwila spozierał na mnie zdziwiony, że funduję mu tak długi spacer. Poszliśmy jeszcze kawałek. Przystanąłem koło pordzewiałego pola, zrobiłem parę zdjęć moja nową zorką. Łąkowa zieleń przeszła w żelazistą ochrę.

– No dobrze wracamy – powiedziałem do psa, a ten momentalnie wrzucił bieg wsteczny. Czytaj dalej

Przydługi tekst pisany wczesnym rankiem, ze śpiącą na ręku Haną, o moich rozlicznych Zorkach

Zorka odeszła przez tęczowy most do krainy wiecznych srajfonów pod wieczór. Godzinna reanimacja nie powiodła się, jej procesorowe serce nie wznowiło akcji, nawet po twardym resecie, ekran pozostał czarny jak noc. Pulsowała tylko zielono niebieska dioda, coraz słabiej i słabiej, aż zgasła. To był koniec. RiP. Owinąłem ją w czarną szyfonową szmatką i delikatnie złożyłem do pudełka, w którym parę lat temu przyjechała do mnie, piękna i młoda, a które odtąd miało stać się jej trumienką.

Czytaj dalej