Zwykle jest tak, że coś się tłucze, obtłukuje, pęka, dekompletuje, odpada, psuje. Ląduje więc w piwnicy, w garażu, na strychu, bo szkoda wyrzucać, bo może się jeszcze kiedyś przyda. Czeka latami, pod coraz grubszą kołdrą, w pudle, a za pokrytymi pajęczynami okienkiem defiluje słońce.
Czytaj dalejProfesor Eustachy Świerszcz
Przysiadł na pieńku i spojrzał na mnie wielkimi złoto zielonymi oczyma. Wyłączyłem kosiarkę, schyliłem się aby opróżnić 134 koszt zielonego urobku.
Czytaj dalejAdio pomidory
Dzisiaj spostrzegłem, że minał równo rok jak umieściłem tutaj tekst. Nie umarłem. Pisuje głównie na FB, choć ostatnio trochę mało. Pomyślałem sobie, że może warto by reaktywować tego bloga, w końcu nie wszyscy korzystają z FB. Biję się więc w piersi i wrzucam tekst sprzed paru dni z FB: Czytaj dalej
O tym, co przydarzyło się Janowi Ślimakowi.
Tego dnia, u progu upalnego lata, nic nie zapowiadało co miało wydarzyć się dziewietnaście minut na pierwszą. Jan Ślimak, jak to miał w zwyczaju, wstał wcześnie, wraz ze słońcem, czyli kilkanaście minut po czwartej.
Taka chwila
Wczoraj wieczorem zaczął padać śnieg. Trochę później niż rok temu, wtedy to był 4 listopada. Trójnogi pies nie miał za dużej ochoty na spacer, szybko zawróciliśmy. Idąc pomiędzy ośnieżonymi świerkami, skierowałem w górę snop latarki. Miliardy płatków wyłaniały się z czerni, w cichym tańcu opadały na ziemię. Zgarnąłem trochę śniegu z maski auta i ulepiłem bałwanka.
– Coś dla ciebie mam, niespodzianka! – powiedziałem do Graszki wyciągając go zza pleców. Rozśpiewaliśmy się jingle bell-owo.
Heimat
Aż przychodzi taka chwila, mniej więcej koło południa, kiedy po paru godzinach siedzenia przed okiem monitora, mam nieprzemożoną ochotę wstać i owiać się wiatrem. Zrzucam więc cyfrowe kajdany, biorę trzy jabłka z kosza w sieni, wzuwam gumofilce i kapotę (jeśli pada) i wychodzę przed dom. Na wirtualnego papierosa. Wirtualnego bo nie palę.
Latarenka
Kiedy listonosz wręczał mi długo oczekiwaną przesyłkę, pomyślałem sobie – no tak, znowu jest jak z tym basenem. A z gumianą sadzawką to było tak. Zmęczony upalnym latem postanowiłem nabyć basen ogrodowy, aby kamperując moim żółwikiem, móc potaplać się.
Stałem więc jak Mosiek z Berdyczowa w pewnym dużym markecie, przed półką z basenami, kiwając się i zawodząc „aj waj, aj waj, a czemuż tak drogo”. W końcu wybrałem taki za stówę z kawałkiem, rozporowy, bezdmuchaniowy. Czytaj dalej
Dom z gadająca rurą
Jako, że zimnica coraz większa, pora zacząć sezon grzewczy. To znaczy sezon kominkowy już jakiś czas temu się zaczął, ale ociągałem się z włączeniem zielonego smoka. Powstrzymywała mnie świadomość, że żarłacz zacznie połykać worek pelletu za workiem, i do przyszłej ciepłej pory pożre wielką kupę pieniędzy. Wielką niczym kopiec kościuszki.
Świat zmarnowany
Grzybów mi się zachciało
Wczoraj Arek mówił, że znosi ich do domu tony, kanie omija wielkim łukiem, bo ile można jeść kanie, rosną ich miliony. Patryk nawet nie chodzi do lasu, potyka się o nie we własnym ogrodzie. Piec obwiesił sznurami najprawdziwszych prawdziwków.