Żona wyrzuca nas na leśnym parkingu koło Gołębiewa. Niebo szare, zimno. Miro próbuje rozeznać gdzie jesteśmy. – Chodź, będzie hardkor! – mówię ciągnąc go w krzaki.
Przedzieramy się wzdłuż gazociągu. Docieramy do asfaltu. Z lewej nadciąga duża grupa niedzielnych kijkowców.
– Miro! – mówię – nie jesteśmy sami!
Pozdrawiamy się.
– Chodźcie z nami – krzyczą.
– My po asfalcie nie chodzimy – odpowiadamy.
Niecałe dwa kilometry po płaskim, lekko z góry. Idziemy jak przecinaki.
Wielka Gwiazda, miejsce gdzie krzyżuje się wiele leśnych dróg. Pokazuje Mirkowi fundamenty, pozostałość po sławnej przed wojną restauracji. Z prawej nadchodzą spotkani wcześniej kijkarze. Przyszli inną drogą.
Idziemy drogą Wielkokacką. Po trzystu metrach niebieski szlak odbija w prawo. Przemy jak dwa parowce. Grzybiarze rozbiegają się na boki. Piękne widoki, szkoda że słońca nie ma.
Ostre zejście w dół. Asfaltowa ulica Reja. Teraz zaczyna się podejście. Według mapy musimy na odcinku kilometra wspiąć się około 50 metrów w górę. Pestka. Co to dla nas.
Niczym dwie antylopy, wbiegamy na drogę Nadleśniczych. Szliśmy tędy w poniedziałek. Droga wije się jak wąż. Mijamy znudzone starsze panie, ciągnące za sobą kije. Ciekawa technika.
Z górki na pazurki a chwilę później rakieta w górę. Mamy za sobą prawie 6 kilometrów. Full power. Przysiadamy na chwilę pod pomnikiem Bitwy pod Oliwą. Łyk wody. Zdjęcie dokumentujące dla małżonek. Po lewej Pachołek. Miro nie chce wierzyć, że daliśmy radę.
Jeszcze tylko ostre zejście do Spacerowej. Na betonie chowam kije. Uciekł nam autobus. Czekamy na następny. Dla Miro to pierwsza jazda autobusem odkąd dziesięć lat temu zamieszkał w Gdańsku.
– Bilet na pamiątkę schowaj – rechoczę.
Z autobusu mamy jeszcze do domów kilometr chodnikiem.
Pokonaliśmy 10 kilosów i żyjemy. Jak by mi ktoś powiedział dwa miesiące temu, że będę hasał po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym jak kozica i nie umrę po pokonaniu takiego dystansu, puknął bym się w czoło.
W przyszłe wakacje idziemy na piechotę wzdłuż wybrzeża. 350 km. Pies pikuś bo po płaskim. Dla chcącego nic trudnego :-)
Gratuluję! Zaliczyliście rzeczywiście ładny szmat drogi.
„Po płaskim”…..piękne określenie! Przypomniał mi się fragment jakiegoś monologu wygłaszanego (w czasach PRL’u) przez Pszoniaka; mówił wtedy, że będa uprawiali alpinistykę po płaskim, bo to taka innowacja.
Swoją drogą te marszowe wyczyny….są imponujące. Przypominają mi też moje koszykarskie obozy kondycyjne przed sezonem rozgrywek. Nasz trener, Pan Czesław upodobał sobie w Mielnie taką stromą wydmę; spadek 1:1, długość – jakieś 30 – 40 metrów, i padała „komenda”: dobrać się parami wg. wzrostu i następnie: bierzemy partnera na plecy, biegniemy na wydmę, obracamy się i ,dalej trzymając go na plecach, skokami obunóż, zeskakujemy na dół…..zmiana noszącego i od nowa: na wydmę itd.
Sapaliśmy jak lokomotywy, bo mój partner Paweł Jałowy mierzył 190 cm i ważył około 90 kg. Jemu też, ze mna na plecach, nie było dużo lżej. Po takich obozach miałem ponad 6,5 litra pojemności płuc. No tak, ale mieliśmy wtedy po 23 – 24 lata…..a tutaj dwóch Panów – przepraszam – w średnim wieku, wybiega zza biurek i hajda po górkach. Brawo …..podziwiam i modlę się żeby Wam, to zakręcenie, nie przeszło !!!
Może i ja kupię sobie takie kijaszki ?
Wojtek i Mirek bez samochodu! Jechali autobusem!
To jest wydarzenie:)
No gratulacje normalnie.
Nabierajcie kondycji, to moze uda mi sie Was namowic na powtorke fajnej trasy.
Szlakiem zamkow Sudeckich-300km w 14 dni, bez zchodzenia do sklepow-wszystko co potrzebne w plecaku, lacznie z zelazna rezerwa wody.
Pozdrawiam.
zacna trasa. Chylę czoła :-)