Za Bytowem w stronę Miastka droga psuje się. Kluczy wśród pagórków, które wyżłobił lodowiec, przecina senne małe miasteczka i wioski. Nie da się jechać szybciej niż sześćdziesiątką, góra siedemdziesiątką. Za bardzo trzęsie. Zresztą po co tak gnać? Po to by być dziesięć minut szybciej na miejscu? Co to jest dziesięć minut wobec wieczności ;-)
Żółwik mruczy zadowolony, taką szybkość lubi. Powyżej osiemdziesiątki zaczyna protestować. To nie wyścigówka, to mój mały dom na kółkach, salonka. Dzwonią szklanki i kubki. Wtórują im garnki. Chlupocze woda w zbiorniku kuchennym.
Patrzę na mój papierowy GPS. Tuchomie, Kramarzyny, Głodowo nanizane jak paciorki na krajową dwudziestkę. Mimo, że Boże Ciało, sklepy pootwierane. Niedawno przeszły procesje, asfalt zasłany jeszcze płatkami kwiatów. Przy drodze ukwiecone ołtarze, bramy z świeżo naciętych brzóz.
Tuż za Piaszczyną trzeba skręcić na Pietrzykowo. Zwalniam, skręt łatwo przeoczyć, drogowskaz widać w ostatniej chwili. Ze wściekłym rykiem silnika wyprzedza mnie nuworisz w wypasionym Suvie. W chwili gdy równa się ze mną, wściekłość na jego twarzy zamienia się w błogostan. Na końcu języka mam – jedź, jedź i zabij się – ale się powstrzymuje. O ile dobrze pamiętam, to Tato tak kiedyś komuś powiedział, i za parę kilometrów zobaczył gościa na drzewie.
Droga robi się o połowę węższa, pobocza obsiadły drzewa rzucające miły cień. Słońce posiekane przez gałęzie rysuje szachownicę na asfalcie, który trudno nazwać asfaltem. Gdy mijam kogoś z naprzeciwka, zwalniam, zjeżdżam z lekka na pobocze. Żółwik jest bardzo szeroki, ponad dwa metry. Dziękują uśmiechając się przyjaźnie.
W Trzyńcu na ganku domu siedzi starzec z siwą brodą, w takiej śmiesznej czapce, jaką nosił Fidel Castro. Patrzę na niego a on powoli unosi rękę pozdrawiając mnie. Wziął mnie za dostawcę chleba? W końcu żółwik to kryptokamper, z zewnątrz wygląda jak blaszak, a może gość tak po prostu pozdrawia wszystkich mijających jego dom, bo pamięta czasy gdy tą drogą przejeżdżało jedno auto na dobę?
Za Trzyńcem przeskakuje nad meandrującą leniwie Brdą. Wjeżdżam w las. Drogowskaz w prawo – Zapadłe 1 km. Skończył się asfalt. Las sosnowy miejscami poprzetykany brzozami o korze białej jak śnieg. Po prawej między drzewami błyska w słońcu jezioro Sękacz. Niby na końcu świata, a w środku Europy. Mniej więcej pośrodku odcinka jaki można by wyznaczyć na mapie, łącząc Paryż z Moskwą.
Zapadłe, sama nazwa mówi za siebie. Przydrożny ukwiecony krzyż, przy nim mam skręcić w prawo i jechać wzdłuż jeziora. Po lewej mijam działki z domami letników. Strzeliste Wieżyce, albo wyremontowane baraki z budowy. W jezioro wcina się młody pomost. Świeże deski lśnią w słońcu.
Ileż takich miejsc jest w Polsce? Twierdzę, że mnóstwo. Każdy zna co najmniej jedno. Często tam wraca, z czasem tak jak moi znajomi kupuje działkę. Buduje drewniany weekendowy dom, który niejednokrotnie staje się ich domem na stałe.
Brda – jedna z moich ulubionych rzek „kajakowych”. Sliczna po prostu ;)
Pozdrawiam Fraglesi!
Fraglesi wywołał mnie do „odpowiedzi”, pisząc:/…/ „Na końcu języka mam – jedź, jedź i zabij się – ale się powstrzymuje. O ile dobrze pamiętam, to Tato tak kiedyś komuś powiedział, i za parę kilometrów zobaczył gościa na drzewie.” /…/
A było tak. Algieria, noc ciemna, droga cholernie kręta, bez żadnych pasów na jezdni – jak to w Algierii……widoczność do wyprzedzania żadna. Ale ktoś za mną próbuje mnie wyprzedzić: to z lewej, to z prawej (i tak też tam bywało). Robię co mogę żeby go zniechęcić do wyprzedzania……wreszcie zaczyna być groźnie dla mnie. Zjeżdżam prawie na pobocze i mówię: …… mniej więcej, to co napisał Fraglesi. Pojechał…za kilka minut widzimy samochód rozbity o spore drzewo i dwie, trzy osoby oglądające efekt swojej jazdy. Od tego czasu już nigdy nie mawiam: jedź….