Oj niedobrze, niedobrze, ciężki czas mi nastał, i to na własne życzenie, a na dodatek za własne (ciężko zarobione) pieniądze. Ci co mnie znają w realu, wiedzą, że kawał ze mnie chłopa. Pomyśleć, że lat temu dwadzieścia, na studiach, byłem piękny i młody. Niestety teraz tylko „i” pozostało.
W sierpniu 2009 roku postanowiłem ostro zabrać się za siebie. Pora była najwyższa, bo jedną wagę łazienkową zepsułem, a druga (do 180kg) wyświetlała „Error”. Nie ma co ściemniać, myślę, że udało mi się wtedy dobić prawie do 200kg.
W wyniku szeroko zakrojonej akcji „Mocne postanowienie poprawy” na którą składały się coraz dłuższe marsze z kijami po okolicznych lasach (tzw. partyzantka leśna) oraz amatorska dieta eksperymentalna, straciłem w ciągu trzech miesięcy ponad dziesięć kilo, a na wadze pojawiło się nieśmiałe „183”.
Niestety przyszła sroga zima, nie sposób było maszerować w śniegu po pachy, dietę też szlag trafił, i znowu stałem się Errorem. Niezrażony ruszyłem ostro do działania na wiosnę, i do końca 2010 roku udało mi się zejść do 153 kg. I zaatakowało JoJo :-(
Rok 2011 pod względem walki z sadłem mogę spisać na straty. Na kije ganiałem sporadycznie, jadłem co popadnie, a nawet tego czego w żadnym razie nie powinienem jeść. Wagę omijałem dużym łukiem. Mam wytłumaczenie? Że kryzys? Że ciężka siedząca praca? że…. Pierdu pierdu, nie ma wytłumaczenia. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
Opamiętanie przyszło w sylwestra gdy chciałem się wbić w komunijny garnitur. To znaczy taki, który uszyłem sobie na pierwszą komunię syna w 2004 roku. Rok temu wisiał na mnie jak po starszym bracie, wirując na parkiecie niczym derwisz, musiałem podtrzymywać jedną ręką spodnie. Niestety wdzianko stało się z powrotem ciasne, koszmarnie ciasne.
Zdołowałem. Przez pół wieczoru usiłowałem wraz z kumplem, któremu też przybyło z nieznanego powodu 6kg od jesieni, znaleźć przyczynę wzrostu wagi. Udowadniałem, że widocznie koło planety Ziemia zaparkował niewidzialny dla nas statek kosmitów. Przylecieli zrobić, zapowiadany na grudzień 2012 roku przez Majów, bilans zamknięcia czyli sąd ostateczny.
Stojąc wyżej w rozwoju już dawno wynaleźli sposób na czynienie przedmiotów niewidzialnymi, niestety grawitacji nie da się oszukać, i stąd ten nagły wzrost ciężaru. Skrócenie pasków od spodni można wyjaśnić zakrzywieniem czasoprzestrzeni, spowodowanym przez obiekt o bardzo dużej masie. Uspokojeni laliśmy w siebie zacną whiskey szklankami, co niestety źle się skończyło, bo tuż po północy straciłem łączność z realem, zostałem wylogowany na 2 godziny.
Parę dni później małżonka oznajmiła mi, że umówiła mnie z dietetykiem na środę. Jezu miłosierny! Wzięła na serio mój tekst, który nieopatrznie rzuciłem po paru próbach zapięcia tych super ciasnych spodni, że idę do dietetyka. Przecież ja żartowałem! Ż-A-R-T-O-W-A-Ł-E-M!
Przed wizytą objadłem się czym się tylko dało. Tak aby zwiększyć masę do monstrualnej, w końcu czekało mnie pierwsze ważenie. Gdybym miał to bym włożył w kieszenie ciężarki z ołowiu, takie jak mają nurkowie, albo dwa akumulatory, albo co najmniej hantle.
Pan dietetyk wypytał mnie o wszystko. Co jem, jak jem, kiedy jem, ile razy dziennie oddaje stolec i jaki, i takie tam. Kazał udać się do wampirów i zbadać krew, a następnie zaprosił na specjalistyczną wagę towarową. Poprosił aby zdjął skarpetki a w ręce chwycił metalowe elektrody.
– Nie kopnie? – spytałem zatroskany, choć z prądem mam do czynienia od kołyski.
Maszyna pobuczała, przez ciało me obłe przeleciało stado mrówek, i wypluła paragon. Bardzo długi paragon a na jego końcu widniała złowroga liczba 169,5. To chyba w funtach było? Pan dietetyk paragon obejrzał, z troską pokiwał głową i wygłosił dłuższe kazanie, którego nie będę przytaczać, podczas którego nieco się rumieniłem.
Maszyna określiła moja wagę docelową na 110-120 kg. Zatem mam do spalenia 49 kg. Mistrz od pokarmów powiedział, że zajmie to około roku. W myślach szybko przemnożyłem koszt wizyt przez 12 miesięcy i wyszła jakaś astronomiczna kwota. Mój wewnętrzny kalkulator wyświetlił „Error” ;-) Postanowiłem więc zrealizować plan najpóźniej do jesieni, tak aby jak nadejdzie ten zapowiadany koniec świata być z powrotem pięknym i młodym, bo może podstarzałych tuczników na podkład nie biorą?
A dlaczego „…. o chłodzie” w tytule? Abo zima w końcu przyszła i zrobiło się biało. Koniec świata, kochani, koniec świata!
Dam Ci parę dobrych rad:
Po pierwsze primo – chodź na zakupy do pobliskiego sklepiku i to z wyliczoną kasą tylko na to co masz na liście zakupowej. Nie przywleczesz do domu żadnych ciasteczek i chipsów które w sklepie uśpią Twoją czujność super promocyjną ceną.
Po drugie secundo – ustal sobie stałe godziny posiłków i POD ŻADNYM POZOREM nie podchodź do lodówki o innej porze. Podobno to podjadanie pomiędzy posiłkami jest najgorsze.
Po trzecie tertio – co najmniej godzina ćwiczeń dziennie chociaż by się waliło i paliło – albo idź na jakąś budowę (najlepiej nowego kościoła) i powiedz że w ramach Wielkiej Orkiestry ponosisz cegły albo deski gratis przez godzinę dziennie – i przy okazji zasługa w niebie gwarantowana ;-)
Po czwarte quatro – pieniądze przeznaczone na dietetyka wpłać na głodujące dzieci w Etiopii albo w innym biednym kraju
Po piąte – zadnych gazowanych napoi
Po szóste, siódme, ósme, dziewiąte i dziesiąte – dużo seksu o każdej porze dnia i nocy. Nawet podczas namiętnych pocałunków spala się dużo kalorii.
Bosss szacun dla Ciebie za ten tekst , za samokrytykę , za całokształt
Pozwól że troszkę Ci dowalę a potem pogłaskam. Pamiętam jak do mnie podjechałeś kempowozem , gdy Ciebie ujżałem pomyślałem nie to nie On , ale jak przemówił to On Boss ten sam ale nieco szerszy ……
Pamiętam jak chodziłeś na basen na rano , na wcześnie rano ….. , pamiętam jak z moim przyjacielem czworonogiem i ze mną manewrowaliśmy w trójmiejskim parku krajobrazowym ….
Szacun dla Ciebie Boss że masz silne postanowienie poprawy !
Trzymam kciuki za te 49 aby zeszło jak najszybciej
pozdro Miron
Trzymam kciuki za tak mocne postanowienie poprawy i do zobaczenia w realu,a zaznaczam,że moja waga aż do 180:)
Po n-te:więcej warzyw, owoców no i …ryb ;-)
Po n-te 1: chadzaj na spacery z kotem….w sensie kontynuuj kijki
Po….: w lodówce załóż zamek szyfrowy (otwierany 3 razy dziennie na 3 min)-evo Ciaco
Po…: zastosuj dietę MŻ (mniej żreć)
======
Wogóle to fajnie dawać rady innym siedząc przed kompem
Popros nielubianego sasiada,by zamknal Ci zolwika na klodke.
Sam spakuj plecak i zrob piesza kilkudniowa wycieczke w jakies odludne miejsce.
Warunek- na trasie (i w najblizszym sasiedztwie 10 km) nie moze byc zadnego sklepu,pieniadze masz odliczone tylko na awaryjny powrot do domu,caly zapas glodowej diety + zapas 1 dniowy wody w plecaku ;)
Po takiej imprezie potrafie 5kg miec mniej-inna sprawa,ze przy silnym wietrze musze cegly w kieszeniach nosic…..
Pozdrawiam.
To może i ja dorzucę jakąś radę – może hardkorowo przerzucić się na karmę Romana i to w wersji light. ;)
Fraglesi! Przez to zdjęcie zrobiłam się strasznie głodna! Pyszna rybka, warzywa (i brukselka – mniam), ryż lekko przyprawiony!!! Oj – sama bym to zjadła :)
Powodzenia!
Drogi Fraglesie!
Trzymam kciuki za te prawie 50 kg.
Szkoda, że mieszkam w Centralnej Polsce, w przeciwnym przypadku co sobota wyciągałbym cię na kijki.
Ja w każdym bądź razie wybieram się na kijki nawet jak jest śnieg. Chyba, że leje i grunt jest rozmokły, to siedzę w domu, bo podobnie jak Roman nie lubię jak mi na kark pada.
A ja ubieram się w sklepie BIG MAN w Łodzi albo w jeszcze innych, których tu nie brakuje. W końcu to Łódź szyje ciuchy dla większości niemców, a oni do szczupłych nie należą. Kiedyś przywitali mnie tam słowami: dla takich chudych kurdupli kurtek nie mamy. Mam 150 i 186 m. Nie przejmuj się.
Pozdrawiam.
Łatwo na pewno nie będzie, ale trzymam kciuki! Sam też muszę trochę zadbać o siebie, bo ostatnio zamiast „oponki” robił mi się już prawie „ponton” ;)
Boss proponuję odchudznie zajebiście aktywne —- SQUASH…..
jeżdzę od kilku tygodni z szwagrem do pewnego holetu w twojej okolicy GD-Oliwa / Arkon / ………………. , przemyśl temat i odezwij się
pozdro miron