Nasamprzód trzeba było zdobyć błonę, co nie było wcale takie łatwe, musiałem obiec ładnych parę kiosków ruchu. Nie pamiętam ile kosztowała, owa 12 klatkowa błona o numerze 120, podejrzewam, że znaczną część mego 50 złotowego kieszonkowego.
To był rok 1978, miałem wtedy jedenaście lat i zapisałem się do osiedlowego kółka fotograficznego. Nauczał nas, w naszym mniemaniu, sędziwy pan fotograf. Pewnie miał lekko ponad trzydziestkę, a może czterdziestkę. Coś tam prawił o kadrowaniu, świetle i związanych z tym czasach i ekspozycji. Pokazał światłomierz i aparat, który nazwał lustrzanką, który lustra wcale nie przypominał.
I ruszyliśmy hurmem w osiedle, obwieszeni naszymi plastikowymi aparatami Ami i smjenami, z zadaniem uwiecznienia co ciekawszych aspektów PRL’owej rzeczywistości. Uwiecznialiśmy blaszane śmietniki, auta, zwłaszcza te zachodnie, psy sklejone odwłokami, koty, jakieś rachityczne, pochylone osiedlowe drzewko bez kozy, zasmarkanego gówniarza z kozami. Itp. itd.
A potem po ciemku, w kółkowej ciemni, wyjmowaliśmy ostrożnie nasze naświetlone błony i wkręcaliśmy je do koreksów. Wywoływacz, płukanie wodą, utrwalacz, znowu woda i można było suszyć negatyw. Na kolejnym spotkaniu, w świetle słabej czerwonej żarówki, rzucaliśmy krokusem nasze obrazy na śnieżnobiały papier, który następnie wędrował od kuwety do kuwety, aż na rozgrzane, idealnie wypucowane lustro suszarki.
Tak się to kiedyś odbywało. Lata mijały. W ciemni spędziłem wiele godzin. Moje aparaty były coraz lepsze, dorobiłem się lustrzanki (Practica BC-1) z kompletem obiektywów, własnej ciemni. Którego dnia roku 2003 zaczęła się dla mnie epoka cyfrowa. Ale to inna historia.
Czemu o tym piszę? Ano czasem zadumam się nad tym jak to się wszystko wkoło zmienia. Mam cyfrową lustrzankę, ale częściej robię zdjęcia moją komórką. Od paru dni to LG g3, z 13 Mpx aparatem i laserowym autofocusem. Klik i za parę sekund zdjęcie spoczywa gdzieś pod drugiej stronie Atlantyku na serwerach wujka gugla. Magia. Nadal magia.
Na zdjęciu oba aparaty – Ami 66 i LG g3.
Ja mialam jakiegos starego zenita :) alez sie cieszylam! Potem byla lustrzanka Canon (ktora do dzis lezy gdzies na strychu) za pieniadze ciezko zarobione przy angielskich kielbasach free-range ;)
Rzeczywiscie magia… Ale czasem nostalgia bierze, nie?
oj bierze, bierze
Magia? Na mojej lampie, na biurku, wisi kieszonkowy zegarek. Stary …i bez nazwy. Dawno temu kupilem w sztokholmie, „na starociach”. U zegarmistrza przeszedl naprawe. Nakrecam kieszonkowca codziennie. Czasami otwieram koperte. Nie, nie do mechanizmu. Nie wiem po co, ale moj zegar ma dwoje tylnych drzwi:-) Po otwarciu tych pierwszych ogladam przez lupe misternie wyryte liczby. Prawdopodobnie daty przegladow zegarka. Do zegarka jest blaszane pudelko ochronne o ksztalcie zegarka i z zaczepem na lancuszek lub trok. Prawdopodobnie byl to zegarek uzywany przez robotnika, moze jakiegos majstra. Zegarek kupilem z pudelkiem, ale bez dewizki. Po kilku latach bedac na Pchlim Targu Jarmarku Dominikanskim w Gdansku dokupilem lancuszek-dewizke.Nie, nie wypucowana i lsniaca dewizke. Kupilem pasujaca do kompletu czyli stary i wytarty lancuszek. Do tego byl naprawiany przez uzutkownika. Glowny zaczep skrecony drutem. Dla mnie magia jest, gdy patrzac na te rzeczy mysle o ludziach ktorzy je uzywali. W jakich czasach pracowali? Co robili? Moj kieszonkowy zegarek nie tylko wisi na lampie. Czasami zabieram go do kieszeni. Podobnie jak inne, te na reke (radziecki Poljot i szwajcarski Tissot) czasami uzywam. Podobnie z aparatami fotograficznymi. Jedynie podobnie, gdyz tych na blone juz nie uzywam. Pierwsze byly radzieckie. Jako dzieciak dostalem Smene. Zdjecia z niej wywolywal fotograf. Radzieckiego Zenita E kupilem w Minsku. Lustrzanka z wbudowanym swiatlomierzem. Swietnie chwytal co chcialem i uwazam, tego akurat, Zeniita E za rewelacyjny aparat z dobrym szklem. Jako nastolatek juz sam wywolywalem zdjecia. Zdjecia, nie blony. Za ciemnie sluzyla kuchnia w domu. Moj drugi Zenit mial byc jeszcze lepszy od poprzednika. Niestety egzemplarz Zenita TTL jaki nabylem w Trojmiescie ozazal sie nieporozumieniem, dla mnie nieporozumieniem. Wiele lat pozniej pierwsze cyfrowki. Zasmakowalem w Fuji. Do tej pory chyba jedyny producent, ktory robi aparaty od A do Z (od obiektywu przez elektronike po obudowy) w swoich fabrykach. Obecnie najczesciej „pstrykam” aparatem Sony NEX-5N.
Bardzo przyjemne uczucie, gdy „buszujac” w sieci napotka sie kogos kto ma podobne odczucia do moich. Magia sieci? Pozdrawiam:-)