Od wczoraj jakiś niepokój panuje w uliczce. Stary Ahmed dziwi się i częściej niż zwykle nakłada krótką fajkę, patrząc w okno. Takich ludzi nie widział on tu jeszcze. Dlaczego zbierają się w grupki, dlaczego dyskutują gwałtownie gestykulując, co pewien czas pokazując na jego sklepik?
Są młodzi, ogoleni na łyso, ubrani w czarne skórzane kurtki, obuci w sznurowane, ciężkie buty. Widział już kiedyś podobnych, gdy wracał kolejką z Gdańska. Wsiedli we Wrzeszczu, podpici, rozgrzani meczem z którego wracali.
Opuścił niżej na twarz kapelusz, odwrócił się do okna. Nie zwrócili na niego uwagi, przetoczyli się środkiem wagonu rycząc rasistowskie hasła. Dwa wagony dalej dorwali młodego studenta z Afryki. Przeczytał potem w gazecie, że wyrzucili go między stacjami. Uderzył o słup i zginął na miejscu.
Dwóch Ahmed zna. Mieszkają tutaj, na osiedlu gdzie ma swój mały sklepik z warzywami. Pamięta ich jak mieli po parę lat, i przychodzili z odliczonymi pieniędzmi po jajka albo ziemniaki. Syn Nowakowej, nauczycielki z osiedlowej podstawówki, i Kowalskiej, tej spod piątki, którą rzucił mąż marynarz. Zawsze dał im cukierków albo po gumie balonowej.
Sklepikarz zna tu wszystkich i wszyscy go znają. Mieszka tutaj od 27 lat. Nazywają go arabem. Nie ma im tego za złe, przecież jest arabem, imigrantem z Syrii. Studiował na Politechnice budowę okrętów, ożenił się z Polką, spłodził trójkę dzieci i został w swojej przybranej ojczyźnie, która ukochał jak własną. Mówi po polsku lepiej niż niejeden z nich.
Dwadzieścia lat temu, nie mogąc znaleźć pracy, otworzył mały sklepik, i podobnie jak jego ojciec sprzedaje warzywa i owoce. Na początku wszyscy wytykali go palcami, ale w końcu zaakceptowali, wrósł w nich, a nawet polubili, gdy okazało się że ceny ma uczciwe, a warzywa i owoce najwyższej jakości.
Takich jak on było wielu. Spotykali się w każdy piątek na modłach w meczecie na Polankach. Jego żona chodziła do kościoła, pozwolił ochrzcić dzieci, razem z rodziną i teściami świętował Boże Narodzenie i Wielkanoc. Nawet księdza po kolędzie przyjmował i dawał dobrą ofiarę. Jeden jest Bóg, mówił do młodego proboszcza, tylko rożne drogi do niego. A ten kiwał ze zrozumieniem głową.
Nagle młodzi ruszyli w jego stronę. Tych dwóch z osiedla ociągało się, ale po krótkim wahaniu ruszyło za pozostałymi. Ich twarze wykrzywił krzyk – Wypierd* do swoich ty kozojebco! – ryczeli. – Polska tylko dla Polaków! Won ty arabski śmieciu!
Ahmed cofnął się przerażony w głąb sklepu. Jeden z nich podniósł ciężki kamień i rzucił w stronę witryny. Szklana tafla rozprysła się na wszystkie strony. Odłamek musiał trafić go w policzek, bo poczuł ostry ból. Agresorzy wpadli do sklepu i zaczęli demolować.
Ahmeda przewrócili na podłogę i zaczęli okładać kijami bejsbolowymi. Skulił się niczym niemowlę w łonie matki, osłaniając głowę. Któryś zaczął kopać go w nerki, inny od przodu, celując w podbrzusze.
Z zaplecza wypadła jego żona Krystyna. – Zostawcie go gnoje! Policja! Na pomoc! – zaczęła krzyczeć. Dostała pięścią w nos, od syna Kowalskiej. Bezwładnie osunęła się na ziemie.
– Ty jeb* dziwko! – zaczęli okładać ją bejsbolami – A masz suko! Za to że zadajesz się z arabem!
Policja zjawiła się po półgodzinie choć komisariat był dwie ulice dalej. Karetka była wcześniej. Po napastnikach nie pozostał żaden ślad. Monitoring osiedlowy miał awarię. Tylko na ścianach żarzyły się upiorne, zrobione czerwonym sprajem napisy: „Araby Won!”, „Nie kupuj u araba!”, „Polska dla Polaków!”
mocne…