Nie dość, że zaspałem, to praca od rana szła koszmarnie. Są takie dni. A to to, a to tamto sramto. Mnożyły się dupozawraczacze, od pracy odciągacze. Graszka pojechała do Wrotków na ściąganie jajkowych szwów Kudłowi i w domu nastała błoga cisza.
Kawę zaparzyłem, palcami musnąłem klawiaturę i wtem awantura. Kocia, koszmarna awantura. Kocie śpiewy bojowe, gorsze niźli zaśpiew bojowy Mongołów. Ożeszku! Zerwałem się z fotela i pognałem na pole bitwy w samej piżamce. Łby pourywam! – wrzeszczałem, a one w krzakach przed domem wyzywały swoje matki.
Miron kontra jakiś nowy! No tylko tego nam brak. Kolejny obcy. Nie minęło kilka dni jak poprzedni został wyeksportowany, a tu kolejny przybysz chce zaprowadzić swoje porządki na hacjendzie. Niedoczekanie jego!
Kij sękaty chwyciłem i obleciałem krzaki, ale szukaj kota w stogu siana. Wróciłem więc do domu i dumam, jak tu agresora przegonić, psa podwórkowego nie posiadając. I przypomniało mi się, że na wiosnę, wkurzony drzewoobjadactwem sarnim, zakupiłem głośnik blutuf wodoodporny i wgrałem doń dwunastogodzinne ujadanie sfory ostrych ogarów.
Postawiłem więc jazgoczące pudełko na kapliczce, koło Maryjki, i wróciłem do pracy. Ale długo wwiercającego się w mózg szczekania nie wytrzymałem. Chcąc nie chcąc musiałem sforę przestawić w inne miejsce, pod bocianie gniazdo.
Dwie godziny później wraca Graszka z kudłatym eunuchem. Strasznie się coś dzisiaj psy rozszczekały gdzieś obok, mówi od progu. Może to naszym nowym sąsiadów uciekły te ich? Ja na to w śmiech, i tłumaczę, że to elektryczne bestie, straszaki na kolejnego kociego aliena.
Niestety psy długo nie poszczekały, po trzech godzinach zgłodniały i zamknęły się w sobie w pudełku.