Od ładnych paru dni bocianie stało puste. Nie widziałem też ich snujących się po okolicznych łąkach. No tak, pomyślałem, zwiały bez pożegnania, jak co roku.
Wcześnie, znacznie wcześniej niż w zeszłym roku, ale odnoszę wrażenie, że wszystko przyśpieszyło. Być może to kwestia suszy, które przedwcześnie zaczyna złocić drzewa, zwłaszcza brzozy.
Wczoraj rano rozległo się nagle na podwórku donośne klekotanie. Wybiegłem w try miga, krzycząc do zanurzonej w laptopie Graszki: Są! Jeszcze są!
Dwa siedziały na białej szopie, dwa na dogorywającej czerwonej oborze, jeden w bocianim gnieździe. Ojciec, matka i trójka młodych, nasze bociany bez dwóch zdań.
Zdążyłem zrobić parę zdjęć komórką, i nagle, jak na sygnał zerwały się każdy w inną stronę. Po chwili zniknęły za
pobliskimi drzewami.
Jestem przekonany, że to było pożegnanie. Z rodzinnym gniazdem, bezpieczną przystanią, obfitymi w jadło łąkami, a może także i z nami.
A więc miłej podróży biali szybownicy. Dolećcie bezpiecznie na południe i wróćcie przyszłą wiosną. A my zostajemy tu, pod coraz słabszym i krócej świecącym słońcem.
Jeszcze lato, ale poranki coraz chłodniejsze i wilgotne. Dzisiaj było osiem stopni nad ranem. Za miesiąc pewnie zetnie pierwszy przymrozek. Idzie Jesień i nie ma to rady.
To żeś pojechał Gospodarzu!
Staruszek?
https://www.youtube.com/watch?v=ONEPgqizrcQ
Nie wierzę
:P