Po lesie błąkali się już ponad dwa tygodnie. Było zimno, bardzo zimno, i padał gęsty śnieg. Jakimś cudem udało im się pokonać zasieki i znaleźć po drugiej stronie. Zgubili się z resztą grupy. W telefonie padła bateria. Jego żona Miriam była w zaawansowanej ciąży, poród mógł nastąpić lada moment, musiał znaleźć pomoc.
– Oni są dobrzy Miriam, to katolicy, pomogą nam.
– Nie chcę już Joseph, nie mogę, chce mi się spać, proszę, zostaw mnie tu, już nie mogę.
– Miriam, błagam cię, nie zasypiaj, poszukam pomocy.
Skryli się w starej, zrujnowanej szopie na skraju lasu, niedaleko wsi. Joseph zakradł się do pierwszej z brzegu chałupy. Z wnętrza dolatywał śpiew: Bóg się rodzi, moc truchleje. Zajrzał przez okno. Wnętrze było rzęsiście rozświetlone, wokół stołu siedziała cała rodzina. Jedno miejsce było wolne, stało tam puste nakrycie. Joseph nieśmiało zastukał w okno. Po chwili przed dom wyszedł starszy gospodarz.
– Czego chce? – zapytał twardo. – Ja p* kolejny ciapaty – dodaj po chwili.
– Pomoc pan, żona rodzi, dzwonić, szpital… – powiedział cicho Joseph, który znał nieco słów po polsku, bo kiedyś spędził parę miesięcy u swojego brata w Gdańsku, który ożenił się z Polką i był lekarzem.
– Czeka tu, dzwonię – rzucił gospodarz.
Zjawili się momentalnie, tak jakby czekali w pobliżu. Wypadli z paru terenowych aut. Młodzi, napakowani, w pełnym uzbrojeni. Łowcza sfora. Rzucili go na śnieg i skuli, nie miał żadnych szans uciec. – Murem za mundurem panie sierżancie – zarechotał gospodarz. Zawtórowali mu.
– My z Syrii, azyl panie, azyl, wojna Syria, proszę pan – wychrypiał Joseph.
– Z Białorusi, ku..a, polecicie sobie na Syrię. Tu jesteście, ku..a, nielegalnie.
– Azyl pan, my christians, jak wy, nie muslims, głodnych nakarmić, podróżnych w dom przyjąć….
– Zamknij ryja! Zamknij ryja! Jeb..e pi..y, ku..a! Pideusze jebane!
Jęczącą Miriam rzucili z tyłu na pakę pickupa. Powieźli w stronę granicy.
– Żona rodzi pan, pomoc, szpital – zawodził Joseph.
– Zamknij się k* ! Było rodzić u siebie! – ryknął z przedniego siedzenia sierżant, i po chwili rzucił do kierowcy – Jak ich wyjeb..my przez bagno, to będziemy musieli ich dopingować.
Parę godzin później na bagnie, które przeorane było przez zasieki, ponownie na świat przyszedł Jeszua. Obrońcy granicy ze zdumieniem patrzyli, jak z ciemności wyłaniają się łosie, sarny, jelenie, i dziki, otaczają ciasno wkoło Miriam i jej syna Jeszuę, ogrzewając własnymi ciałami. Bagno rozświetliło się dziwnym, padającym z góry światłem.
– Co to jest kurw* – wyszeptał zdumiony sierżant.
wolska