Lubię mapy, zwłaszcza takie dokładne, w skali 1:50000 albo nawet wojskowe, 1:25000. Godzinami wodzę palcem, sunąc po drogach, przelatuję przez zagubione w lasach wioski, małe miasteczka. Płynę rzekami, jeziorami. Przeskakuje ponad wzgórzami.
Zastanawiam się skąd we mnie takie zamiłowanie do kartografii. Może dlatego, że w dzieciństwie jedną z moich ulubionych zabaw było rysowanie map. Najpierw podwórka, z czasem, wraz ze wzrostem umiejętności dzielnicy, a potem nawet miasta. Rysowałem z głowy. Wyrwana z zeszytu kartka, koniecznie w kratki, ołówek, linijka, a także parę kolorowych kredek, a z czasem flamastrów. Tylko tyle trzeba było aby przeistoczyć się w kartografa.
To były lata siedemdziesiąte, komputerów nie było. Wojny toczyliśmy na podwórku bawiąc się w strzelanego, a nie w wirtualnej przestrzeni. Telewizor nie pożerał czasu, Nie było wideo, dvd , na filmy chodziło się do kina. Czytało się książki pożyczane w szkolnej albo osiedlowej bibliotece, słuchało radia, ale stop! miało być o mapach, a nie o kombatanckich wspomnieniach.
Moje dziecięce mapy odwzorowywały rzeczywistość jak średniowieczne mapy świata. Z grubsza niby wszystko się zgadza, ale… Na pewno było to wspaniałe ćwiczenie wyobraźni przestrzennej. Mając mapę, zrzucony nocą na spadochronie, na pewno trafię do celu, o ile nie połamię nóg przy lądowaniu. Zgubiłem się tylko dwa razy, i to z winy twórcy mapy, który popełnił błędy.
Zamiłowanie do map pozostało mi do dzisiaj. Mam ich ciągle rosnącą stertę. W podróży nie uznaje GPS’a. Wiem, że jest wygodny, prowadzi jak po sznurku, prosto do jeziora… Jedyne ustępstwo w stronę map komputerowych to wydruki z Google maps. Potrzebne są mi wtedy gdy nie mam dość szczegółowej mapy danego terenu. Przyklejam je taśmą do deski rozdzielczej, śmiejąc się, że to mój papierowy GPS.
Odkąd skonstruowałem żółwika, przez pięć dni roboczych często podchodzę do okna i patrzę na niego smętnie. On mruga do mnie oczkami i zdaje się mówić – jedźmy! Jedźmy!
Wieczorami studiuje mapy, planuje, wyszukuje ciekawe miejsca, pęcznieje do wiedzy. W sobotę rano ogałacam lodówkę, uzbrajam mojego lekkiego kampera wycieczkowego (zapełnienie zbiorników, sprawdzenie gazu, uzupełnienie zapasu majtek) i ruszam przed siebie. Wolny, niezależny, ze śpiewem na ustach jak cygan, który wyrwał aresztu.
Też od dziecka lubiłem mapy i też rysowałem :) Ale ja cieszę się, że dożyłem czasów, kiedy mapę masz na wyciągnięcie ręki, choćby w telefonie. Mapy, GPSy, geotagowanie zdjęć, wirtualne wycieczki… Tak, to lubię, no ale ja jestem ciut młodszy (’81) – nie żebym Ci wiek wypominał, ale za mojego dzieciństwa już się komputery w domach pojawiały ;)
Tak, tak…majtki są ważne…zwłaszcza czyste !!!!
Co do map to rzeczywiście, kto orientuje się w terenie z mapy papierowej to poradzi sobie a z GPS różnie bywa-a to bateria padnie a to propagacja słaba, a to soft się zawiesi…
Wojtek, kiedy wydasz płytę ze swoim śpiewem (na ustach) ?
No to gratuluje panom, ja mapę czytam zawsze do góry nogami. Ostatnio przeszłam samą siebie jadąc z synem. – mamo skręcamy w lewo. Oczywiście, że skręciłam, ale w prawo. I jeszcze kłóciłam się z nim przez chwilę, że skręciłam w lewo.
No to kiedy ta płyta? Chętnie posłucham tego śpiewu.
Jak tak lubisz kartografię, to może zainteresowałbyś się OpenStreetMap (http://www.openstreetmap.org/ http://www.openstreetmap.pl/)… tak tak, to nie są papierowe mapy… ale to jest okazja, żeby samemu zostać kartografem-amatorem i „zmapować” cokolwiek się zechce (nie sugeruj się „street” w nazwie, dla bezdroży też jest tam miejsce).
Co do GPS… GPS w OSM się przydaje. I w ogóle lubię to urządzenie. GPS, nie „nawigację satelitarną”. GPS to urządzenie które mówi gdzie jestem. Wraz z odpowiednim oprogramowaniem to automatyczny palec na mapie, pokazujący gdzie jestem, ale niekoniecznie gdzie mam dalej jechać. Decyduję ja, na podstawie mapy. Czasem biorąc pod uwagę to, czego na mapie nie ma – jest okazja, żeby ją uzupełnić ;) GPS służy wtedy do tego, żeby zarejestrować trasę wycieczki, którą potem ładuję do edytora, gdzie wzdłuż niej rysuję drogi i atrakcje, które napotkałem… Potem kto inny może sobie zaplanować swoją wycieczkę drogą którą na mapę naniosłem.
A wracając do papieru… jest jeszcze coś takiego jak „Walking Papers” (http://walking-papers.org/). W serwisie tym można sobie wydrukować dowolny kawałek OpenStreetMap na kartkach, pójść lub pojechać z tym w teren, ręcznie dorysować co brakuje, zeskanować i albo samemu nanieść na mapę, albo tylko wysłać do internetu i kto inny może według tego OSM poprawić…
Jak tak lubisz kartografię, to może zainteresowałbyś się OpenStreetMap… tak tak, to nie są papierowe mapy… ale to jest okazja, żeby samemu zostać kartografem-amatorem i „zmapować” cokolwiek się zechce (nie sugeruj się „street” w nazwie, dla bezdroży też jest tam miejsce).
Co do GPS… GPS w OSM się przydaje. I w ogóle lubię to urządzenie. GPS, nie
„nawigację satelitarną”. GPS to urządzenie które mówi gdzie jestem. Wraz z
odpowiednim oprogramowaniem to automatyczny palec na mapie, pokazujący gdzie
jestem, ale niekoniecznie gdzie mam dalej jechać. Decyduję ja, na podstawie
mapy. Czasem biorąc pod uwagę to, czego na mapie nie ma – jest okazja, żeby ją
uzupełnić ;) GPS służy wtedy do tego, żeby zarejestrować trasę wycieczki, którą potem ładuję do edytora, gdzie wzdłuż niej rysuję drogi i atrakcje, które napotkałem… Potem kto inny może sobie zaplanować swoją wycieczkę drogą którą na mapę naniosłem.
A wracając do papieru… jest jeszcze coś takiego jak „Walking Papers”. W serwisie tym można sobie wydrukować dowolny
kawałek OpenStreetMap na kartkach, pójść lub pojechać z tym w teren, ręcznie
dorysować co brakuje, zeskanować i albo samemu nanieść na mapę, albo tylko
wysłać do internetu i kto inny może według tego OSM poprawić…
[poprzedni komentarz mi gdzieś wcięło, albo po cichu zwinęło do moderacji… nie wiedząc co się stało spróbowałem ponownie, przeredagowawszy tekst]
I tu zacytuje klasyk:
Żona: Skręć w lewo
Posłusznie skręcam ..po chwili…
Nie w to lewo, w to drugie lewo…
Wpis Rolnika niezmiernie mnie ucieszył – już nie czuję się tak mocno osamotniona w swoich zdolnościach. Sama nazwałam się mistrzem gubienia trasy. Jakiś czas temu miałam udać się do Kartuz. Dojechałam ale do Kościerzyny. Nic to, przecież jedna i druga miejscowość jest na „K”. Zorientowałam się dopiero ujrzawszy drogowskaz. W panice, że zdążę jedynie się spóźnić, nacisnęłam pedał gazu. Pech chciał, że na mojej drodze stanął policjant z…. powiedzmy tym dziwnym przyrządem. Tak bardzo był zaskoczony moimi zdolnościami, ze podarował mi mandat, a synowi wytłumaczył jak mam jechać.
Jedyną moją umiejętnością jest podawanie mapy kierowcy, podobno czynie to z gracją. I oczywiście ze stwierdzeniem, że pomagam.
Swietnym zrodlem sa mapy pruskie.
Czesto korzystalem z nich podczas wielu wypraw po polsce polnocnej,i dzieki nim odkrywalem gleboko schowane miejsca,ktorych sie nie uswiadczy korzystajac z obecnych map.
Przy okazji mamy swoista podroz w czasie ;)
Pozdrawiam.
@jajcuś
Świetne te mapy! Dziękuje:-)