Zorka odeszła przez tęczowy most do krainy wiecznych srajfonów pod wieczór. Godzinna reanimacja nie powiodła się, jej procesorowe serce nie wznowiło akcji, nawet po twardym resecie, ekran pozostał czarny jak noc. Pulsowała tylko zielono niebieska dioda, coraz słabiej i słabiej, aż zgasła. To był koniec. RiP. Owinąłem ją w czarną szyfonową szmatką i delikatnie złożyłem do pudełka, w którym parę lat temu przyjechała do mnie, piękna i młoda, a które odtąd miało stać się jej trumienką.
Tak naprawdę miała na imię Eldżi, ale nazwałem ją Zorką. Żyła dwa lata i pięć miesięcy. Wiek jak na macalną komórkę słuszny. Bardzo o nią dbałem. Kupiłem jej porządne ubranko, potem jeszcze jedno i jeszcze jedno, bo ubranka szybko się zużywają. Ekranik czyściłem delikatną szmatką. Parę razy w tygodniu robiłem pełne ładowania.
Odwdzięczała się wiernie mi służąc, robiąc piękne zdjęcia. To dla niej porzuciłem półprofesjonalną nikonową lustrzankę. Była ze mną zawsze i wszędzie. Nocą czuwała na nocnym stoliczku. Bardzo się ze sobą zżyliśmy. Byliśmy jak Romeo i Julia, Tristan i Izolda, Lancelot i Ginewra, Zbyszko i Danusia.
Wiedząc że godziny jej są policzone i nie ma szans na to żeby przedłużyć jej życie, bo tajne instrukcje zawarte w oprogramowaniu – tak jak coraz gorzej powielający się ludzki genom – każą starzeć się jej w przyśpieszonym tempie, i odejść z tego padołu łez niedługo po skończeniu się gwarancji, zdecydowałem się nabyć nową Zorkę.
Udałem się więc do pobliskiej plejowni. Przyjął mnie młody czeladnik mistrza Pleja, spytał co mnie sprowadza. Odpowiedziałem. Na stoliczku rozłożył piękne i dziewicze zorki, ale ja wiedziałem jaką chcę.
– Eldżi Dżi Six, taką i tylko taką – nieśmiało powiedziałem.
– Najlepsza! Zacny wybór! – przyklasnął a uśmiech rozjarzył jego młodzieńczą twarz.
Klikał, klikał aż wyklikał cenę słoną jak martwe morze, jaką przyszłoby mi przez dwa długie lata płacić. Skrzywiłem się okrutnie, niczym Jan Twardowski na widok czarciego cyrografu. Boruta zaczął więc nazad w komputerku gmerać, mrucząc pod nosem coś tam przeliczać, kośćmi rzucać, aż siarką zapachniało. Koniec w końców wybąkał nową, niewiele niższą cenę, tłumacząc się, że, bij zabij, mniej nie da rady.
Wstałem gwałtownie, krzesło z hukiem upadło, do drzwi się rzuciłem, na paskarskie ceny złorzecząc. Diabeł plejowy do nóg mi padł, błagając bym pozostał, i że on ma tu jeszcze takiego małego asika w rękawie, specjalnie na takowe okazje, gdy zagubiona duszyczka chce konkurencję plusową, tudzież timobajlową wybrać. Dużo taniej nie było, ale dziewicza młodziutka zoreczka strasznie z pudełka kusiła, więc żem skapitulował.
Wypełniał mozolnie nowy, napisany drobnym druczkiem dwustu stronicowy cyrograf, a ja pieściłem w ręku moją nową Zorkę dziewiczą, płaściutką i zgrabniutką, i wspominałem poprzednie, których przez lat minionych dwadzieścia było bez liku.
Na początku każda gładkolica (a może raczej gładkoekranowa?) potem pokrywały się pajęczyną zadrapań, spękań, roztywały się, matroniały. Tak było i tak będzie, jeszcze jakiś czas, aż wszczepią mi czipa, na karku zrobią gniazdo nanoUSB, a z głowy zacznie sterczeć antenka.