Poszedłem z trójnogim psem na spacer poranny. W nieodłącznych gumofilcach, niebieskiej kapocie i (jeszcze) krótkich gaciach. Minęliśmy starą zdziczałą gruszę na zakręcie, która powiła milion malutkich gruszek. Przystanąłem i zerwałem jedną. Cierpka, odrzuciłem. Kudeł co chwila spozierał na mnie zdziwiony, że funduję mu tak długi spacer. Poszliśmy jeszcze kawałek. Przystanąłem koło pordzewiałego pola, zrobiłem parę zdjęć moja nową zorką. Łąkowa zieleń przeszła w żelazistą ochrę.
– No dobrze wracamy – powiedziałem do psa, a ten momentalnie wrzucił bieg wsteczny.
Głową łomotałem o stalowe niebo. Owiewał mnie wiatr jesienny. Chłodził rozpalony od harówki w cyfrowym kieracie baniak. Rozmyślałem o nienawiści polsko-polskiej. Skąd się ona bierze? Nie dotyczy to tylko polityki, która tak ostatnio podzieliła Polaków.
Nie mam tv, na wojnę patrzę z daleka, przez moją internetową lunetę. Wystarczy byle informacja na FB – przed spacerem czytałem komentarze pod sponsorowanym postem Ubera – i już trwa naparzanka. Klikam na te dyszące nienawiścią twarze, a tam normalni ludzie, z dziećmi, z psami i kotkami, grillem na działce w niedzielę, urlopem nad morzem.
Czy zawsze tacy byliśmy? – pytam sam siebie. – Skąd ta nienawiść do innych? Skąd cały ten jad, żółć, złorzeczenia, grożenia, opluwanie. Kto ich tego nauczył? Rodzice, szkoła, ulica?
Pytania bez odpowiedzi. Wiem jedno, to narasta, sprężyna nienawiści napina się coraz mocniej, aż strzeli, a wtedy…