Domy opuszczone przez człowieka umierają. Pruskie domy umierają szybko, zwłaszcza gdy pomogą im w tym szabrownicy. Wystarczy, że zacznie przeciekać dach i po kilkunastu latach pozostaje po nich pagórek rozpadających się cegieł i butwiejących belek oraz desek.
Ten dom jeszcze parę lat temu nadawał się do zamieszkania, ale jego nowi właściciele nie mogli póki co w nim zamieszkać na stałe. Los rzucił ich daleko, a dom czekał w milczeniu, na ludzi, którzy ponownie wypełniliby jego wnętrze.
Słońce wstawało i zachodziło, zmieniały się pory roku, a on w milczeniu wspominał dawne dobre czasy, gdy pracowici i gospodarni mieszkańcy przeżywali w nim swoje życia. Tymczasem matka natura, centymetr po centymetrze, odzyskiwała otoczenie.
Dom stoi w małej wiosce, w która przed wojną liczyła 131 mieszkańców. Stało tam około 30 domostw. Jeszcze w latach 80-tych XX wieku zamieszkiwało wioskę 338 dusz, w 25 budynkach. Dzisiaj na stałe zamieszkane są trzy, łącznie kilkanaście osób. Dwa (w tym ten dom) jeszcze stoją, po pozostałych nie pozostał już żaden ślad.
Ten dom skazany jest na zagładę. Nowi właściciele nie mają środków aby go uratować. Zamieszkają obok w małym drewnianym domku, z czasem planują zbudować nowy, duży dom.
Refleksja na koniec. Kiedy porównuje stare mapy rejonu z aktualnymi, ze smutkiem stwierdzam, że niewiele pozostało z tamtej krainy, mlekiem i miodem płynącej. Trwa upadek, zwijanie się, odwrót, ucieczka.
A może to i lepiej w świetle postępującego katastrofalnie szybko globalnego ocieplenia? I jednocześnie zastanawiam się jak oni, bez tych wszystkich maszyn, cywilizacyjnych udogodnień, dopłat, dofinansowania, byli w stanie sprawić, że był to piękny kraj. Byli ulepieni z innej gliny?