O kopaniu się z koniem
Z koniem nie należy się kopać, bo koń jaki jest każdy widzi, jest silniejszy, i trzeba być niezłym kowbojem aby go okiełzać. Naparzanka kończy się w najlepszym razie zglebieniem, a w najgorszym pobytem w szpitalu, albo nawet wąchaniem kwiatków od spodu.
Z matką naturą jest jak z koniem. Nie można się z nią tłuc. Wcześniej czy później zwycięży, nawet jeżeli zlejemy ją napalem, zalejemy betonem, zaasfaltujemy. Odzyska co zostało zagrabione.
Cztery lata temu dwa miastowce zlądowały na siedlisku na końcu świata, z głowami pełnymi planów, z nieprzemożoną chęcią czynienia ziemię poddaną. Jak już ogarnęły remont domu, i posprzątały teren, zabrały sie za budowanie rabat i trawniczków wg. miejskiej szkoły ogrodniczej, która mówi, że trawniczek musi być przycięty na jeżyka, pozbawiony wszelkich chwastów, a wkoło otoczony szpalerem tujek.
Pan skrobał i podlewał trawniki, próbował okiełzać łąki, Pani zaś rwała chwasty, które z powietrza, ziemi, a także i pod ziemią atakowały zewsząd. Każdej wiosny zaczynała się bezlitosna wojna trwająca do jesieni. Zimą nastawał rozejm, obie strony reperowały siły.
Zmiana nastała rok temu, Pan zaczął rzadziej kosić trawnik, zaś Pani zgodziła się na to aby zostawić nieco w spokoju łąki. Zimową porą Pan nakupił książek o roślinach, które mieszczuchy zwą chwastami, a które kiedyś miano za zioła.
Zaczął też oglądać, przeważnie namakając w wannie, na swoim małym telewizorku jutubowe szamańskie kanały.
Maj onego roku był mokry i dość chłodny. Siedliskowa flora eksplodowała zielonościa. Pan wydepilował tylko raz trawniczek, a w okolicznych łąkach wyrąbał żyłkową maczetą jedynie ścieżki.
Snuł się potem ze srajfonkiem i focił roślinki. Usłużna apka wypluwała łacińskie nazwy: Gallium Molugo, Anthriscus sylvestris, Scrphularia nodosa, Securigeria varia, Tripleeurospermum inodorum itd.
Dwa lata temu ciocia Pana, goszcząc na siedlisku, wskazała wiele pożytecznych roślin, a które Pan miał za chwasty. Okazało się że pokrzywa jest prawdziwą zdrowotną bomba, podobnie młody podagrycznik, jasnota biała, gwiaździca drobnolistna, bylica pospolita, otacznik, i wiele wiele innych. Prawdziwa apteka i restauracja w jednym.
Szlochał Pan mordując tak pożyteczne specymeny endemicznej flory.
– Po co ja to robię – zastanawiał się. – Czy to niby takie ładne skoszone? Trawnika z tego nie zrobie i nie chcę. Zielony morderca.
Pani jeszcze trochę się broni, preferuje miastowe uporządkowanie. Pan jest już jak Jancio Wodnik, tylko siwej brody i rozwianej czupryny mu brak, łazi pod siedlisku w podartych gaciach i gumofilcach, podśpiewuje coś pod nosem i gładzi delikatnie kwiatki, ptaszki siadają na jego ramionach, a pszczółki karmią go miodem.
Siedlisko powoli zarasta. Dawne podwórko stało się łąką otoczoną wkoło młodzieńczą brzeziną, wierzbnią, olszyną i sośniną. Krzewi się leszczyna, tarnina. Jest też trochę wyklętych przez niektórych żywotników – świętego drzewa Indian. Wzrasta retencja, króluje bioróżnodność.
I to jest dobre, i tak ma być. Ramen.
„Wzrasta retencja, …”
Brakuje jeszcze hiciora poprzedniego tygodnia czyli „Oczka „.