Jakiś czas temu, pragnąc aby młody docenił co ma, opowiedziałem mu, jak to dawniej było. Zacząłem z grubej rury.
Nie ma komputerów domowych. Mózg elektronowy okazał się oszustwem. Od spodu były druciki, płaska bateria i żaróweczka. U kolegi można było pograć w grę wideo “tenis stołowy”. Płaciło się oranżadą w proszku, ewentualnie gumą balonową.
Nie ma video, dvd, satelity. W telewizorze są dwa, czarno białe kanały. Oglądanie jest zdrowe. Aby zmienić kanał, musisz ruszyć tyłek z fotela. Kino jest, ale parę przecznic dalej. Repertuar raczej prowschodni.
W radiu są fale długie, średnie, krótkie i ukf. Czasem stereo. Szuuuu kanał lewy, Sziiii kanał prawy. Na koloniach muzę (AC-DC, Kiss) słuchamy z kaseciaków. Jeden to nawet szpulowego przytargał.
Mamy sieć osiedlową. Sznurek rozpięty między balkonami i kursującą windę z pudełka po kawie. Szczytem nowoczesności jest telefon skonstruowany z dwóch wkładek w66.
Gramy w gry planszowe a jak się nam znudzi to budujemy z krzeseł, stołu i koca, bazę kosmiczną. Wyrywamy sobie Świat Młodych z najnowszymi przygodami Tytusa, Romka i Atomka. Dziewczyny z wypiekami czytają dział “listy do redakcji”.
Aby wysłać list musisz wziąć papeterię, napisać (piórem albo długopisem marki Zenith), nakleić znaczek, udać się na pocztę. Gdy trzeba szybko, wykosztujesz się na telegram. Taki analogowy sms. Kochane pieniądze stop przyślijcie rodzice stop.
Aby zadzwonić, najpierw trzeba znaleźć nie rozbity automat, a w kieszeniach taskać kilogram dwuzłotówek. Słychać jak za światów. Rodziców budzi w nocy telefonistka (zamawiał stany to czego śpi?)
Nie ma ksero a posiadanie fotopowielacza jest nielegalne. Po kioskach poluje się na tygryski i Szczęśliwą Siódemkę. Pan samochodzik, Winnetou, Czterej pancerni i pies. ABC techniki i “Młody Technik” – lektura obowiązkowa.
Nie ma Mcdonalds’a a co najwyżej zapyziała przyczepa z zapiekankami. Woda sodowa (nie wiadomo czemu zwana gruźliczanką) po 50 groszy, z sokiem po 1,50. Rarytasem są sezamki, wata cukrowa. Zamiast chipsów prażynki.
Nie ma dużych sklepów, co najwyżej supersamy znanej firmy Społem (aż zaspołem ;-) Półki uginają się od …octu. Oprócz pieniędzy trzeba kartki.
Nie ma autostrad… e…. dalej nie ma a pociągi wleką się jak wlekły.
Młody popatrzył na mnie, postukał w czoło. Założył słuchawki od skype i wrócił do mordowania potworów z wirtualnego świata. Co on opowie memu wnukowi?
Ano… Lata 80-te, początek 90-tych… BMX-na zamówienie z drugiego końca Polski, rzucanie bryłkami, koszykówka-felga od roweru na drzewie a parkiet to tektura przytargana z jakiejś budowy, ziemianki, ogniska pod blokiem, piłka do nogi ważąca dobrych kilka kg. I ta masa dzieciaków non-stop na dworzu. No, tak było…
Ja „polowałem” na „małe modelarze” – jak sie udało to dorwać w kiosku ruchu to na tydzień zamykałem sie w pokoju i traciłem szare komórki w mózgu – do klejenia używałem kleju „butapren”:) Pełny odlot. Pamietam jeszcze warowanie przy radiomagnetofonie z palcem na przycisku „rec” i nagrywanie praktycznie wszystkiego co puszczał Kaczkowski i śp. Beksiński na super jakości kasety „stilon – Gorzów” :) Wspominać można faktycznie bez końca. Do kina łaziłem namiętnie, bilety tanie jak barszcz a faktycznie po czarno białym telewizorze to było super przeżycie, szczególnie jak 3 lata po premierze w Stanach na ekrany do nas weszły Gwiezdne Wojny. I tu zakończę bo mógłbym jeszcze długo.
Ehhh… to były czasy… A co do zagadki, to ja tu widzę szklany dzbanek pełen soku jabłkowego z kawałkami owoców pływającymi po wierzchu.
….sentymentalnie sie zrobilo…
a o „gruzliczance” smy tez niedawno rozmawiali – starsze pokolenie wzruszalo sie wspominajac te wspolne szklaneczki i nawet cena padla ta sama…
„Mlodego Technika” to i ja pamietam :) …
…i tak jak pisal powyzej Tidon – dzieciaki do pozna ganiajace po podworkach pod blokami, znajace sie jak lyse konie – tak sie nauczylam grac w noge, w badmingtona, wyglupy na trzepakach… fajnie bylo ;)
Czyżby szklanka z piwem?
A klej do klejenia Małych Modelarzy robiło się z rozpuszczalnika i styropianu :-)
Ile radości dawał karbid „zdobywany” na okolicznych budowach :-)
A dla mojego 2,5 latka jednym z pierwszych zdań było „dupa, nie ma neta”. I chociaż bajki ma na DVD (pierwsze co nauczył się czytać – czy też rozpoznawać kombinacje symboli), bo muza to już całkowicie wirtualna – mp3
Fraglesi, ta nostalgia za „naszymi” czasami jest tak samo silna u Ciebie (czy u nas), jak nostalgia mojego dziadka za Legionami i latami 20tymi XXw. Kazde pokolenie wpadających w cztery dychy z hakiem fecetów (i babek!) nostalgizuje się (fajne słowko, nie?!) czasem przeszłym i rozpamiętywaniem swojej pięknej – aczkolwiek wcale nie doskonałej – młodości.
Ale jakież to jest fajne i urocze… Bajer!
—- Tylko po co te pieczarki do cienkiego browaru wpakowałeś? :-)
Cholera!
Same mlodziki , a kto gral w klipe do tysiaca??
Fraglesi, musisz zapytac Taty!!
A w noza w piaskownicy?? A kto latal za obrecza
od roweru?? No kto ? Kto pamieta jak sie
nazywal pierwszy prawdziwy polski rower
wyscigowy , tak to byly piekne czasy..
W moim bloku byly tylko dwa telewizory,
Wawel i Turkus a na dobranocki zlatwwalo
sie cale osiedle i wcinalo chleb polany woda
i posypany cukrem ..
pozdrawiam wasz starszy kolega
tumba
@tumba
Nozem gralo sie w pikuty (matka, ojciec, widelec…).
Gralo sie tez w ciupy acz byla to dziewczynska gra. Potem byla Zoska (olowiany ciezarek z fredzlem z wloczki). W cymbergaja organizowalo sie turnieje. Gralo sie w Scianke. A jak nazywala sie gra w ktorej rzucalo sie moneta do linii z dorysowanym prostokatem? Kto rzucil blizej ten wygrywal. Rzut w prostokat dawal podwojna wygrana.
A gry w karty? Olbrzymiej wiekszosci gier nie pamietam a i nazwy wyszly mi z glowy. Pamietam Durnia, Beta (na pieniadze) i Baske.
U nas na ulicy mieszkal technik elektronik ktory mial syna w moim wieku i byl posiadaczem telewizora Wisla. Na Disneya przychodzilo do 20 dzieciakow.
” Woda sodowa (nie wiadomo czemu zwana gruźliczanką)…”
Właśnie,że wiadomo dlaczego:wodę nalewano do naczyń wielorazowego użytku,uprzednio lekko spłukując szklankę po poprzednim spragnionym użytkowniku.Było to mało higieniczne,a wieść gminna niosła,że wielu spragnionych zaraziło się w ten sposób gruźlicą,dosyć rozpowszechnioną w powojennej Polsce.Stąd ta nazwa.
W świat wspomnień lepiej nie wracać,bo można dostać porządnego „doła” ;-)))
Mnie wystarczy posłuchać jazzu i rocka z końca lat lat 60-tych i początku 70-tych…
Ciekaw jestem jednak,jakie wspomnienia będzie miała z dzieciństwa moja 3-letnia wnuczka.Pannica sama sobie odpala komputer i znajduje stronę z ulubionymi grami dla dzieci,sama sobie włączy video i zaaplikuje sprzętowi bajkę na którą ma właśnie ochotę,potrafi zadzwonić zarówno z komórki jaki przenośnego „stacjonarnego”.
Dla mnie ciekawostką jest jednak to,że woli „łomotać” na prawdziwym pianinie,niż na klawiszach elektronicznej Yamahy…
Co to z „tego”będzie za kilka lat???Czy możliwy będzie jeszcze jakiś kontakt z wnukami???
Zagadka – schłodzony kompot jabłkowy w dzbanku?
Do wspomnień – oranżada w „krahlach”, Pepsi, dostępna w jednym sklepie na dziesięć i droga jak jasny gwint (2,50?), lody „Bambino” na patyku i tańsze, tzw. Hortexowskie, składające się głównie z wody, mleko i smietana sprzedawane „na litry” do kanek, chleb, który po sześciu godzinach od zakupu – nie nadawał się do jedzenia…
1,000,016 hits!
Gratulacje Fraglesi ;)
@kmdr_rohan
To ostatnie (chleb) masz teraz w supermarketach. Jak w Łodzi otworzyli pierwszego Leclerca to nie wiem czemu ojciec ten badziew bez przerwy kupował. Było to świeżutkie, mięciutkie… jakieś 3 godziny od zakupu, potem rozpadało się w proszek przy krojeniu…
Za Dawnych Dobrych Czasów to był chleb, z lokalnej piekarenki… Jak był ciepły to był super, potem tylko dobry, a w końcu zaledwie jadalny, ale to po jakiś 3 dniach…
Poza tym bochenek ważył kilo, a nie 60 deko, a okrągły 2 kilo.
Kefir był w szklanych butelkach i smakował jak zsiadłe mleko. Śmietana też była w butelkach, na wagę złota. Ale jak w śmietanie była mąka, to nazywało się to „oszustwo”. Dzisiaj nazywa się to „zagęstnik” (+ jakieś E).
Ja może widzę te czasy bardziej różowo, bo raz załapałem się na upadek ustroju, a dwa, podobnie jak pan Prezydent na podwórku się nie wychowałem, tylko na terenie klubu sportowego. Ale jakoś szczególnej solidarności z panem Kaczyńskim przez to nie czuję…
Magnetofonu kasetowego długo nie miałem, jakoś rodzice uznali ten sprzęt za zbędny. Miałem za to analogowy gramofon i sporą stertę płyt. Połowa to bajki dla dzieci, ale reszta… aż żałuję, że nie wiem co się z nimi stało…
@kmdr_rohan
lody Bambino to bylo cos…a jezeli chodzi o mleko i smietanke – to ja z terenow pegeerowskich jestem, krowki tam hodowano, udoj mleka byl tzw.”otwarty” – to sie chodzilo wieczorkiem zostawic banieczke na mleczko, a raniutko mialo sie mleczko prosto od krowy (wlasciwie krow) i jak sie mialo szczescie to i sie smietanke zebralo a jak nie to…bywaly inne „dodatki”…(chociaz te dodatki i ludziom w miescie sie zdazaly – przynajmniej wg skeczu Smolenia ;) …
… a tak odnosnie skeczy – to Laskowik i „Mamuska” swietnie obrazuje tamte czasy….
A ja jeszcze DOS-a pamiętam ;p hi, hi, hi…
@jiima
Chleby z lokarnych piekarni, to było coś!
Ale kolejki ustawiały się takie, że nie kazdy miał chęć regularnie stawać.
A chleb z „piekarni mechanicznej nr 3” nadawał się po kilku godzinach jako zamiennik plasteliny – nie kruszył się, lecz zamieniał w szarą masę.
A na Leclerca z mojego miasteczka nie narzekam – to chyba zasługa piekarzy, ale robią naprawdę niezłe pieczywo (np. chleb na liściu kapusty itp. lokalne przysmaki).
@salamandro – ja miałem rodzinę na wsi, ale w owych czasach – 50 km było jednak odległością sporą, tym bardziej, że ostatnie 8 km. trzeba było robić „pieszkom”. No i nie naprzywoził człowiek tyle, ile by chciał, bo tylko dwie ręce i tłok w PKS-ach. Czasem przywiozło się jakiś słoik czy dwa – śmietany, osełkę masła, czasem jakiś pijany zając się wujkowi – myśliwemu trafił i w przypływie dobrgo humoru – sprezentował za flaszkę, ale wożenie mleka było już zupełnie nieopłacalne.
@Licealisto!
A ja – ODRĘ i RIADA!
;D
A pamięta ktoś eksperymentalny program kwadrofoniczny i radio Cezar?:)
A ja doniosę na Fraglesa!
Miał chyba 2,5 – no góra – 3 latka, kiedy zrzucił ze stolika nasz, 14 calowy, telewizor marki Jantar. Telewizor stał na stoliku w rogu pokoju Babci. Mały Fragles wszedł pod stolik, później stanąl pomiedzy ściana i stolikiem……no i popchnął. Telewizor miał obudowę z lakierowanej na zielono blachy, ale cała przednia scianka – maskownica była z plastiku. Kineskop był – kto to jeszcze pamięta – eksplozyjny!!! Cud, że przy tym upadku nie eksplodował. Jeszcze dzisiaj stają mi włosy na głowie – kiedy o tym pomyślę.
Później, telewizor został przyśrubowany do stolika, a stolik do rur centralnego ogrzewania. Maskownicy nie było ! ogladaliśmy telewizję i żarzące się, obok kineskopu, lampy radiowe! Babci się to nawet podobało.
A potem były jeszcze inne, różne przygody……
Mój Tato się we wspominaniu rozkręci, to jeszcze się ciekawych rzeczy o mnie dowiecie ;-)))
@kmdr_rohan
A ja Merę 400 i system siódemkowy, to był czad!
…a mykanie w kapsle na podwórku? Jak się matka na mnie wściekła, jak flagi państw z atlasu powycinałem, żeby oznaczenia były ;) Pierwsze – takie ohydne, plastikowe – deskorolki kto pamięta? „Świat Młodych” miewał dodatek „Bazar” z łamigłówkami… uwielbiałem :) A świerszczyk nie kojarzyło się kiedyś z plejbojem :P
W telewizji Słodowy, Sonda, Pi i Sigma(!!!) w telewizji edukacyjnej (tak, tak, proszę młodszego Państwa – kiedyś publiczna TV próbowała realizować jakąś misję). W poniedziałek był na jedynce Luz, po jakimś czasie co dwa tygodnie z AlternaTV (czyt. alternatiwi) – dzięki tym programom się dowiedziałem, jak to Kazio kochał się w tej, co uczy w naszej klasie języka angielskiego. Donaldówy z komiksami, buty marki relax (kalosze to, czy kozaki?). W kioskach popki, klubowe i trybuna ludu :) paczka zawierała przeciętnie 48 a nie jak teraz 38 zapałek :P Ludziki z kasztanów i żołędzi… długo by jeszcze wymieniać, a 30 jeszcze nie ma :)
Kapsle z flagami to było to, ale później przerzucilismy się na samochodziki (Matchboxy). Grało sie identycznie jak kapslami, ale zwykle na asfaltowym boisku, bo po piachu nie dało się jeździć.
Hm… a pamiętacie strzelanie ze śrub używanych do skręcania rusztowań? Działalność piekielnie niebezpieczna, ale za to jaka efektowna. :-)
Guma balonowa Donald i kreskóweczki w środku.
Chińskie długopisy wyglądające jak pióra wieczne – z takim zakrzywioną końcówką wkładu.
Grę podwórkową (nazwy nie jestem w stanie sobie przypomnieć) gdzie rysowało się coś w rodzaju planu zamku z czterema wieżami i dwoma dziedzińcami – dwie drużyny wbiegały kolejno do środka mogac jednocześnie wypychać przeciwników za zamek w czasie wbiegania.
Oj pobiegałby człowiek teraz, pobiegał… i powypychał!!
Sklep Społem z ciepłym chlebem, z nieznanych mi przyczyn zawsze około 16-17 pojawiały się tam ciepłe bochenki. Wracaliśmy zawsze wtedy całą paczką z religii (to wtedy było „modne” ;-)) Kefir bywał z rzadka. Chleb należało szybko rozdzielić i spożyć bo kiedy ostygł zamieniał się w glinę i był wyjątkowo paskudny. Chociaż i dziś wcale nie łatwo o naprawdę dobre pieczywo.
Gorące bagietki – czy to fenomen jednego miejsca? Była taka piekarenka naprzeciw Warszawskich Sądów i tam piekli długie bagietki coś absolutnie wyjątkowego. Rzadko dochodziło się z nimi do domu – po drodze się je dosłownie pochłaniało.
Pamiętam jakim świętem było kiedy dziadek wyciągał jedną butelkę Coca Coli z prastarej lodówki (przepraszam chłodziarki). To było zawsze małe święto. Do dziś uważam Cole ze szklanej butelki za coś wyjątkowemu (nie wiem czemu ale tak mi zostało).
Telewizor – czarno-biały Granit – mimo wizyt wielu „fachowców” w połowie lat osiemdziesiątych nie chciał już nawiązać współpracy z Atari 800XL.
Wcześniej przez trzy czy cztery lata wymarzałem sobie radiomagnetofon Wilga i te wspomniane przez przedmówców kaset Stilon-Gorzów… z najlepszymi kawałkami lat 70tych, a na szpulowcu lata 60te, wcześniejsze na gramofonie marki nie pamietam.
Aparat fotograficzny chyba nazywał się AMI – klisza dwuwarstwowa bardzo szeroka składała się z materiału fotoczułego i papieru. Wychodziły 2-3 zdjęcia na 20 (może ktoś pamięta ile wchodziło na taką kliszę?), albo radzieckie bodaj radyjka do kupienia w składnicy harcerskiej (taka czerwona obudowa – namiastka walkmana- chociaż odbierały tylko jeden bodaj zakres i miały tylko wbudowany głośniczek/buzzerem byśmy go teraz raczej nawali). Były dostępne jako zestaw do samodzielnego składania i chyba gotowe. Chociaż pojęcie dostępności było wysoce względne.
Kiedy odwiedzę teraz czasem Carrefoura zawsze zamyślam się przy palecie z arbuzami (niestety tam z reguły leżą przejrzałe) – kiedyś „rzucali je 1-2 razy w roku” w danym rejonie, ale szybkość z jaką rozchodziła się wtedy informacja „rzucili!” zawsze budziła mój respekt pół dzielnicy od razu ustawiało się w kolejce i za 2h Star był pusty. Teraz nawet SMSami by tak szybko się ludzie nie zwiedzieli ;-) To dziwne ale nie przypominam sobie żeby któryś z arbuzów był wtedy niesmaczny (teraz trafić na dobry to sztuka)
Choć za większością ówczesnych „produktów żywnościowych” raczej nie tęsknie (vide szynka w kolorach tęczy, kiełbaska krakowska pleśniowa, solone masło, betonowe kajzerki, gliniany chlebek, kwitnące ziemniaki) to nie mogę odżałować pomarańczy. To nie jest kwestia ustroju – mam wrażenie że teraz są już tylko te zdegenerowane mutanty, a pamiętam jeszcze pomarańcze które nie miały mniejszej pomarańczy w sobie – a jak miały to był to wyjątkowy „dziwoląg”. Czy ktoś z Was jeszcze widuje gdzieś pomarańcze nie będące „mutantami”?
Albo lody ? W sklepach nie do dostania, dwie lodziarnie na starówce, potem później Oetker na Marchlewskiego (obecnie JPII). A kiedy bywało się nad morzem lody Bambino na plaży (ryzykowne), albo lody z włoskiej maszyny na pętli tramwajowej w Jelitkowie (granica Gdańsk/Sopot)
A pamiętacie taką sytuacje – idziecie sobie ulicą popołudniową porą a z zza rogu wychyla się Pani w girlandzie z rolek papieru… Natychmiastowe zagadnięcie – „a gdzie to dają” i drugie pytanie „zostało jeszcze” ? Zero oporów, odruch Pawłowa. ;-), Potem natychmiastowy zwrot we wskazanym kierunku i rekord w biegu przełajowym …
Pani sklepowa z namaszczeniem wyjmuje rolki z wielkiego wora z szarego papieru. Jak oni to wtedy dawali – limit na głowę, deklaracja o wielkości rodziny ? Pamiętam że były z tym cyrki.
Chyba trzeba było kupić kredki czy zeszyt żeby dostać papier…
puff ale mi poszło we wspomnienia.
pozdrawiam
Wspomnienia – piekna rzecz. Dlugie lata mielismy telewizor lampowy Szeherezada, w pieknej drewnianej obudowie. Kanaly przestawialo sie z boku specjalnym pokretlem, rozgrzewal sie ze 3 minuty a i tak niewiele bylo widac. Dopiero chyba w ’89 pojawil sie pierwszy kolorowy odbiornik w domu…
Zamki Yeti lub Yale – i noszenie klucza na sznurku na szyi, z reguly drzwi mialy jeden zamek i tyle. Domofon byl w jednym bloku na cale osiedle, bo ktos tam wazny mieszkal…
Wszyscy mieli identyczne meble, bo jak sie nasi rodzice wprowadzali, to tylko jeden typ szafek kuchennych byl w sprzedazy.
A wyprawy do sklepow chemicznych po saletre pamietacie? I mieszanie jej z cukrem, potem ladowanie do zakretek od wodki?
Z pierwszych oznak kapitalizmu pamietam male, gumowe zolnierzyki sprzedawane w paczkach pod nazwa konkretnych bitw. No i oczywiscie wczesniej kolejka PIKO, odwieczna walka miedzy posiadaczami TT a H0 – ktora lepsza. Ja mialem akurat wielkosc N, najmniejsza, ale nie znalem nikogo innego, kto by tez taka mial :)
Oj dlugo mozna wspominac.
fajny wpis. Bardzo miło mi się czytało! :) Pozdrawiam.
Mozna by rzec”Bylo,nie minelo”.Najbardziej pamietam pierwszy telewizor”Belweder”.Spore grupki znajomych na :Kobrach itd.
@All
Papier troaletowy – miałem z wymiany za gazety, czyli makulaturę. Ileż to numerów „Skrzydlatej Polski”, „Młodego Technika”, czy „Przekroju” amieniało się w cudowny sposób na ten rarytas!?
Radzieckie radyjko do składania, na fale średnie – zrobiłem osobiście, w ramach szkolenia z elektroniki. Między innymi skutkiem takich zainteresowań, do 13.XII 81 miałem okazję pracować jako operator spod znaku SP8ZBV.
(tak, harcerz byłem ;)
A`propos polowań na wszelkie dobra trudno dostępne, to np. w moim miasteczku cukierki krówki mozna było kupić w pewnym klubie studenckim, a konserwy „półmięsne” – w sklepie na odległym osiedlu.
Po sprzęt elektroniczny (radia, magnetofony) jeździło się do GS-ów w zapadłych wioskach (robiło się zrzutę na benzynę dla znajomego posiadacza malucha),
No i jeszcze dowcip z epoki:
Znajoma, do znajomej:
– wiesz Kaska, dostałam hemoroidy!
– gdzie?
– w du.ie!
– czekaj, jak rzucą cytryny, też ci nie powiem!
Dobrej nocy!
Zapomnieliscie o kubanskich pomaranczach!!! Takie zielone, wielkie, skora jak na byku a w srodku pomaranczka wielkosci cytryny. Pojawialy sie raz w roku przed Bozym Narodzeniem. Ogloszenia w TV – do portu w Gdyni wplynal statek z pomaranczami ;) No i jeszcze wyrob czekoladopodobny w opakowaniu zastepczym. I dwa rodzaje „jogurtu” – naturalny i truskawkowy (wyprodukowany z 5 truskawek na 100 opakowan gotowych) ;) Obrzydliwie niedobre solone maslo.
PS: A te lody na petli w Jelitkowie byly genialne ;)
Jeszcze cos mi sie przypomnialo: w „Swiecie mlodych”, oprocz Tytusa,Romka i A’tomka byly jeszcze: „Kajko i Kokosz” (niesamowita podroba Asteriksa. Moja ulubiona postac z K&K to Zgryz Niewida) i „Jonek i Jonka”. A po filmach z Brusem Lee pojawil sie caly cykl pt „Szkolka Wu-shu” ;)
to piwo, ale nie takie złe, bo piana drobnobąbelkowa i sztywna (Grodziskie taką miało) z dwoma „wdmuchniętymi” zagłębieniami
ale Fraglesi lawinę wspomnień wywołał….
no to:
Młody Technik, Horyzonty Techniki dla Dzieci i „duże” Horyzoty..
i – Mały Modelarz – kilkadziesąt modeli podpiętych na nitkach pod sufitem na półkach, parapetach, pianinie… wszędzie. Matka się wsciekała, że kurz na tym osiada, a ja nie pozwalałem dotknąć..
Telewizor: Wisła, potem ruski Temp na wysokich nóżkach – nie do zdarcia… i pół wsi na „Kobrach”
Gry: pikuty, klipa, zośka, dwa ognie, w chowanego, podchody
Rower: najpierw poniemiecki, ciężki niesamowicie, potem Popularny, dużo póżniej wyścigowy Jaguar (ten najlepszy polski) – mmmmmmm….
Magnetofon Melodia z silnikiem, kóry młocarnię mółby napędzać , potem Tonette jedyna wada: awaryjność.
Karty: 66, 1000, kierki, cygan, i – dupa biskupa!
Lody. No miałem to szczęście, bo w miasteczku działały w tej branży dwie „prywatne inicjatywy”. Dokładnie naprzeciwko siebie. Jaskrawy przykład w tamtych czasach co znaczy konkurencja i walka o klienta. Był ostry podział między nami: na tych co chodzą na lody do Szarowej i tych od Bardla (póżniej Orłowskiego).
jessss…. ależ można by pisać
A kto zbierał puszki po napojach?
Albo latał za Niemcami prosząc o gumę?
Teraz wstyd ;-)
a gramofon Bambino i pocztówki dżwiękowe?
no i the best (zda mi się iże nikt o tym nie wspomniał):
Radio Laksemberg
(z odbiornika Tatry)
…. a „kołchożnik” pamiętam…
radio Tatry the best również dlatego, bo jego „oczko magiczne” (służące do dokładnego dostrojenia się do stacji) bywało jedynym i najlepszym oświetleniem na prywatkach….. pamiętacie to słowo?
Były też słomianki na ścianie, a na nich puste sztangi po markowych fajkach:)
na słomiance miałem przekoloryzowane wizerunki beatlesów z miesięcznika „Ty i Ja” . Periodyk rewelka jak na tamte czasy
hihihi……
żem sobie przypomniał
hihihi…
głowa domu zaprzyjaźnionej rodziny
ojciec dwóch córek niewiele młodszych ode mnie też „Ty i Ja” regularnie kupował.
I niechcący dosłyszałem, że zanim do rodzinnego czytania da, to niektóre stroniczki wyrywa…..
ot – rodzinna cenzura
A dzisiaj byłoby to najbardziej pruderyjne czasopismo….
Pamiętam, jak zawsze z braćmi (trzech nas było) rano po zakupy chodziliśmy. Zawsze mieliśmy problem, kto gdzie idzie – jeden szedł po pieczywo i art. spożywcze, drugi do warzywniaka a trzeci do kiosku po gazety. Z gazet pamiętam najbardziej „Dziennik Ludowy”, bo miał (nie pamiętam, w jaki dzień) jakiś duży, kolorowy plakat (Limahl, Samantha Fox, Kiw Wilde itp…). Ehh… minęło…
ale w Pamięci jest
Jeszcze raz ja !
Co do ogladania dobranocek , czasami bywalo
ze je tracilismy bo o godzinie 16 zaczol przemawiac tow. Wieslaw i kiedy konczyl bylo
po 22 giej. Ojciec jak go tylko widzial w TV
rzucal kapciami i klal jak szewc..
pozdrawiam tumba
Chciałabym tylko wystąpić w obronie prażynek. ;) To coś więcej niż substytut chipsów, to odrębny gatunek „chrupadła” – równie smaczny, a w porywach smaczniejszy. Przyznaję, lubię słodycze i „słonycze” vel chrupadła (chipsy solone, ew. chipsy serowe, byle nie serowo-cebulowe, eksperymenty typu chipsy grzybowe albo pomidorowe – byle nic mięsnego, prażynki, chrupki chlebowe o smaku pizzy, czeskie grube chipsy pt. tradični česke brambůrky firmy Bohemia (zawsze kupuję paczkę, kiedy jestem w Czechach)… Prażynki są dobre – lubi je nawet moja mama, która do zwykłych chipsów czuje lekki wstręt. Tym bardziej niepokojące jest, że w Polsce prażynki idą w zapomnienie – to, co jest sprzedawane jako prażynki, ma dziwnie gładzoną powierzchnię (prażynki powinny być szorstkie, z maleńkimi bąbelkami po smażeniu), a za innym niż pierwotnie wyglądem idzie zupełnie inny – niestety gorszy – smak. W Polsce od lat nie spotkałam prażynek innych niż „gładzone”, natomiast tradycyjne prażynki są nadal dostępne w Czechach. Dlatego zwykle przywożę ze sobą tradični česke brambůrky, zwykłe chipsy solone Bohemia (bardzo dobrze „wyważony” smak, nie przesadnie słony) i „prawdziwe prażynki”. Bywam tam względnie często – po świętach byłam z mamą na nartach w Harrachovie, niedawno przejeżdżałyśmy przez Czechy, przy czym zaliczyłam skocznie w Nydku (jestem skoczniołazicą i skocznioznawczynią), koło maja będę chciała się wybrać pierwszy raz w życiu do „parku linowego” (Hochseilgarten) w Ustroniu i na skocznie w Pustevnych i Valašskiej Bystrici (chyba ostatnie istniejące skocznie w regionie, na które jeszcze nie weszłam). Choć przy samotnej wyprawie trudniej przywieźć chrupadło, bo plecak wypchany, a samochodu niet – jeżdżę komunikacją publiczną, do Czech chcę się dostać wyciągiem i piechotą przez Czantorię.
W sumie wyszła mi spora dygresja, ale jestem po prostu zakochana w skoczniach narciarskich i mogę o nich dłuuuugo opowiadać. ;)
Pamięta ktoś prażynki (chipsy) cebulowe „PIPI” ?