Jestem kobietą wielce nieszczęśliwą. Rano wstaję dużo przed moim mężem, palę w piecach, i gdy on goli się w łazience, przygotowuję mu kanapki (niech się udławi!) do pracy.
Potem, gdy nic nie mówiąc (cham!) wychodzi, budzę naszą piątkę bachorów, jedno po drugim, daje im po suchej bułce (lodówka pusta) i wywalam za drzwi. Niech idą do szkoły. Tam się nimi Giertych zajmie. Zrobi z nich małych Sig-Heil-patriotów.
Zaczynam sprzątanie. Odkurzam (zaraz rozsypie się ten odkurzacz), podlewam kwiatki, nucąc piosenki. Piorę skarpetki i (znowu) obsrane gacie mojego męża w najlepszym proszku (gówno nie proszek), na który stać nas dzięki pracy Mojego męża, i rozwieszam je na sznurku na balkonie.
W międzyczasie dzwoni często “mamusia” (Niech jej ziemia lekką będzie) Pana i Władcy i pyta o zdrowie Swojego dziubdziusia. Teściowa jest kobietą pobożną i katoliczką, nie potrafimy więc zupełnie znaleźć wspólnego punkt widzenia. Drażni ją mój wyznaniowy liberalizm.
Po wielce niemiłej rozmowie (twoja matka też…), jeśli już skończyłam pranie i sprzątanie, od których rzygać mi się już chce, idę do kuchni i przygotowuję obiad dla naszego pracującego tyrana, który wszystkim jest ale nie podporą naszej rodziny i dla naszych pięciu bachorów.
Kiedy już garnki pyrkoczą na gazie (ciekawe za co zapłacimy rachunek), a mieszkanie jest czyste, pozwalam sobie na chwilę relaksu przy radiu Maryja (inne stacje są zagłuszane) i robię na drutach sweterki i śpioszki dla naszej szóstej pociechy, która jest już w drodze, a którą Pan Bóg “pobłogosławił” nas mimo przestrzeganego kalendarzyka (kto kurde zakazał gum?!?), co jest jawnym znakiem Jego woli. Niech teraz powie za co mamy się utrzymać… I nienawidzę tego szydełkowania. Czemu do cholery nie można nic w sklepach kupić, zresztą za co jak ten dziadyga zarabia się, że pożal Boże. A mamusia “dziubdziusia” rentą nie chce wspomóc bo wysyła prawie całą Ojcu Dyrektorowi.
Włączam TV Trwam (nie ma innych), płynący z niej jad i bezeceństwo zatruwają wspaniałą atmosferę naszej “katolickiej” rodziny. Ale nie mówię nic staremu bo by mnie jeszcze obił. Pozatem telewizor musi być włączony bo licznik kontroluje. Czasami haftuję tak, jak nauczyłam się z kolorowego pisma (innych nie ma) dla katolickich pań domu, albowiem podobno “kobieta nie umiejąca haftować nie może się w pełni spełnić życiowo” Co za bzdury. Ciekawe na czym byśmy jedli gdybym tych prześcieradeł nie wyhaftowała…
Kiedy moje dzieci milcząco (zła wróżba!) wracają ze szkoły, próbuje dowiedzieć się co te łobuzy znowu zmajstrowały, pewnie niczego się nie nauczyły bo czego można się w takiej szkole nauczyć. Że dinozaury żyły wśród nas albo, że Kopernik nie miała racji i ziemia jest płaska?. Opowiadają mi o lekcjach przygotowania do życia w rodzinie, których udziela im wredny babsztyl z przykościelnego kółka różańcowego. Podrzucili jej gumy do torebki. Niech no ją tylko zatrzyma patrol obyczajówki.
Córeczki proszą, abym nauczyła je szyć, ponieważ chcą mieć co na siebie włożyć i być prawdziwymi kobietami, takimi jak te z okładek zagranicznych, przemycanych magazynów. Co ja im poradzę, że w sklepach nic nie ma? Chłopcy natomiast szepczą na ucho, że na pewno nigdy nie popełnią tego strasznego grzechu, który polega na dotykaniu kolegów. Bo mają już dość katechety, który obmacuje ich przy każdej okazji. Nie chcą też oglądać zdjęć jakie Szatan podsuwa Tatusiowi (stary zbok! na mnie już nie spojrzy) a które chowa na szafce w łazience. Karcę ich lekko za wspominanie o rzeczach obrzydliwych, lecz jestem szczęśliwa, że wczesne ostrzeżenie uchroni moich dzielnych chłopców przed pedofilami od których roi się wkoło.
Mój maż wraca z pracy po południu. Witamy go wszyscy w progu. Spróbowalibyśmy nie. Od progu czuć, że ostro pił w pracy ale jakoś trzyma się na nogach. Ma łeb dziadyga. Myje ręce i zasiada do posiłku, a ja podsuwam mu zupę. Wstaje, wali mnie na odlew i mówi “za słona!”. Znowu.
Potem mój Pan i Władca włącza telewizor i zasiada przed nim w poszukiwaniu relaksu, a ja zmywam talerze i garnki (Boże, mój biedny krzyż…) i zabieram jego skarpetki do cerowania, słuchając z krzywym uśmiechem odgłosów meczu sportowego w telewizji. Co pewien czas donoszę mu piwo.
Wieczorem zaganiam nasze pociechy spać. Tym razem niech idą brudne. Trzeba oszczędzać wodę. Kiedy mój mąż wykąpie się a ja po nim w tej samej wodzie, mąż (pieprzony samiec!) szybko spełnia swój obowiązek małżeński. Ja zaś przeczekuję to w milczeniu i ze spokojem. Spróbowałam bym poprosić o choć trochę czułości. Skończyło by się podbitym okiem bo mój mąż wyznaje zasadę iż godnością prawdziwej katoliczki jest oddawanie się swemu Panu i Władcu, modląc się w myśli o zbawienie tych nieszczęsnych istot, które urodziły się kobietami, ale którym lubieżność Szatana rzuciła się na mózgi, które w obowiązku szukają wstrętnych i grzesznych przyjemności. Zasypiam i tak mija kolejny zasrany dzień mojego życia.
———–
WYJAŚNIENIE: Zainspirował mnie wpis u Brochy :-)
Tekst jest (trudne słowo) parafrazą tekstu z książki: “Przygotowanie do życia w rodzinie” – autorka Maria Ryś, czyli:
Podręcznik dla uczniów wszystkich rodzajów szkół ponadgimnazjalnych. Jest pozycją rekomendowaną przez Zespół Opiniodawczo- -Doradczy MEN, powołany do określenia zasad wprowadzenia przedmiotu “wiedza o życiu seksualnym człowieka”. […] Książka ma charakter interdyscyplinarny. Przekazuje wiedzę psychologiczną, medyczną, prawną, dotyczącą płciowości, małżeństwa i rodziny.
Całość u Brochy Koniecznie przeczytać !!!
Nic dodać nic ująć
Fraglesi, proszę o jakąś wersję do zaakceptowania, dla mnie, po starej znajomości:)
ciekawa wizja, jakie srodki takie wyzje wywoluja ? czyby IVPRL ?
Aj musiałem dopisać wyjaśnienie na końcu
Taak, wydrukowałem i powiesiłem we wszystkich pokojach…
A.
100 dni – Napoleon się znalazł! A niech wreszcie mają swoje Waterloo, gnomy paskudne!
Ten tekst to pariodia książki napisana na http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1867 poniżej tekstu możemy przeczytać: „Powyższy tekst jest oczywiście parodią, choć oddającą całą mentalność katolickiego oglądu powyższych kwestii — w sposób jaskrawy i bez sofistyki”
I tak rodzi się plotka…
Czyli moja parodia powstała na podstawie parodii, parodią nie jest. Znaczy czysta prawda :-D
bo zupa byla ze slonia :(
Autorką tekstu jest Saddie, puściła go na pl.rec.hihot w styczniu 2000 :>
MS-GID:
jest to ciekawe…żeby moja mama nie wzieła rozwodu podejrzewam że było by ak samo heh ale co tam… nie dała bym tak soba pomiatać.. życzę powodzenia