Z masochistyczna przyjemnością oglądam czasem telewizję TRWAM. Czekam zwłaszcza na „telefony” do studia od o. Rydzyka. Wspominam czasy PRL’u…..wydawałoby się, że niewiele już może mnie zadziwić w tej materii…..ale okazuje sie, że jeszcze za mało widziałem. Teraz tam dopiero się „dzieje”. Jest takie piękne przykazanie w Dekalogu: „nie mów fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu”. Ciekawe jak i u kogo oni wszyscy się spowiadają ?
Dzisiaj czytam taka relację: /…/ “Kandydat PO jako jedyny poseł tego ugrupowania głosował przeciwko rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych, „córki” sowieckiego wywiadu wojskowego GRU. Kompromituje tych ludzi cała sprawa podejścia do gospodarki, do rodziny, zdrowia Narodu, demografii, do obchodów katyńskich w tym roku. No i sprawa dramatu narodowego, czyli katastrofy pod Katyniem. Ksiądz biskup Stanisław Stefanek mówił w niedzielę w Ostrołęce o oddaniu naszej delegacji po śmierci w niewolę i nierozwiązaniu do dziś problemu przyczyn tragedii. Dla mnie to jest antypolskie działanie – ogłosił Rydzyk.”/…/
Co tutaj jeszcze trzeba dodawać? Ten człowiek i spora część kleru katolickiego uzurpuje sobie prawo do formowania “życiowej” drogi społeczeństwa, ale bez brania odpowiedzialności za swoje działania. To bardzo specyficzna partia polityczna uprawiająca rządzenie “z drugiego rzędu foteli”. Robią to ludzie, którzy np.: przez obowiązek celibatu, teoretyzują na temat małżeństwa, wychowywania dzieci, więzów rodzinnych itd. itp.
Skąd się biorą ci ludzie? Ich instytucje nie mają nic wspólnego z zasadami demokracji. Oni sami wybierają i kwalifikują swoich adeptów, szkolą ich i “nadają” im prawo do pouczania innych. Ba, wymagają za to pieniędzy i to nie tylko tych z “tacy”, ale również tych “państwowych”. To również oni, oderwani od realiów życia, po wielu, wielu wiekach doszli do wniosku, że ich misja się nigdy nie kończy i ogłosili, że kościół jest kościołem ludzi grzesznych…..również jego kapłani mają prawo do grzechu. Zgoda, tylko dlaczego za ich ziemskie grzechy popełniane na koszt społeczeństwa nie chcą odpowiadać. Kataklizmy, ubóstwo, rozboje, kradzieże itd. itp. temu mają fizycznie przeciwdziałać tzw. rządy cywilne, a kapłani….. cóż, oni są od głoszenia słowa Bożego i kropka.
Jakiś czas temu dałem rzeczywisty przykład “wyników” takiego rządzenia “zza zapleców”. Postanowiłem – jeszcze raz – prztoczyć fragmenty tego tekstu.
/…/ “Wiele lat spędziłem w Kanadzie, głównie w Prowincji Quebec. Poznałem wtedy kawałek – nie ginącej jeszcze w mrokach dziejów – historii rozwoju tego bardzo kiedyś katolickiego społeczeństwa i dlatego chcę napisać – tytułem ewentualnej, dodatkowej przestrogi – tych parę poniższych zdań. W Quebecu, o którym wspominałem, Kościół Katolicki przez prawie trzy wieki posiadał niemal całkowitą władzę, bo kolejne rządy i samorządy cywilne były mu całkowicie podporządkowane. Dosłownie wszędzie „stał” Ksiądz. Hierarchia Kościoła chciała „móc” i „mogła” tak wiele, że aż doszło do rzadko spotykanego kryzysu. Stało się to na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a więc niewiele ponad trzydzieści lat temu.
Miała wtedy miejsce tzw. Spokojna Rewolucja.….. mieszkańcy wspomnianej Prowincji powiedzieli: DOŚĆ dwuwładzy, a właściwie: DOŚĆ takiej władzy i wszechobecności Kościoła. Hierarchia Kościoła utraciła, niemal całkowicie, autorytet. Kościoły opustoszały. Pierwszym, spektakularnym efektem było to, że znaczna część społeczeństwa zaczęła z upodobaniem pozwalać sobie, na wszystko to co, wcześniej, było wręcz „ścigane” przez Kościół. Szybko zaobserwowano: gwałtowny spadek ilości zawieranych małżeństw, eksplozję liczby rozwodów, liczba dzieci z rozbitych małżeństw, lub od początku rosnących w rodzinach bez ojca, a czasem matki, gwałtownie wzrosła itd. itp. Finanse Kościoła uległy radykalnej redukcji, również te z kasy państwowej. Wystąpiły ogromne trudności z utrzymaniem całej, bardzo rozbudowanej „infrastruktury” kościelnej, a nawet zapewnienia środków do życia tak licznego kleru. Arcybiskup Montrealu, autentycznie się obraził na swoich niewdzięcznych wiernych i nie mogąc się pogodzić z tym co nastąpiło, na stałe wyjechał do Afryki.
Jak do tego doszło i jak to się wszystko zaczęło?
Przytoczę troszkę „opisowej” historii. Otóż, tak zwana kolonizacja Ameryki (zwłaszcza tej naprawdę) Północnej została „przeprowadzona” głównie przez Francuzów. Był taki okres, że chyba 75% obecnego terytorium USA „należało” do Króla Francji. Takie były czasy, że każdej przybywającej grupie kolonizatorów towarzyszyli księża. Indianie nazywali ich obrazowo „czarnymi sukienkami”, ponieważ wtedy księża zawsze i w każdej sytuacji chodzili w sutannach. Warunki tworzenia kolonii były diabelnie trudne. Księża spełniali wiele pożytecznych funkcji tj. głównie podtrzymywali wiarę katolicką, utrzymywali też, zapewne, w jakichś ryzach moralnych mieszkańców, tych bardzo wolno rozwijających się osiedli nowej kolonii francuskiej.
Była to na pewno pozytywna, zresztą nie jedyna strona, działalności kleru katolickiego. Jednocześnie, kościół podejmował próby nawracania na wiarę katolicką Indian. Niestety, w większości przypadków kończyły się one niepowodzeniem. Skoro nie udawało się z tzw. dzikimi (tak wręcz urzędowo nazywano Indian), księża „nastawili” się na jak najszybsze zaludnienie zajętego terytorium kolonii tzw. białymi, „drogą” wzmożonej prokreacji. Wkrótce rodziny liczyły po 10-cioro, a czasem nawet 25-cioro dzieci. Tego wymagali i egzekwowali bezwzględnie, swoimi nakazami, księża. Rodziny, a zwłaszcza kobiety nie miały żadnej „wymówki” — trzeba było rodzić, padać na nos i rodzić. Kto nie słuchał tych i innych poleceń Proboszcza, ryzykował usunięcie z kolonii. Oceniając skalę tego „prokreacyjnego” zjawiska mówi się, że 10 000 kolonistów przybyłych z Europy, w ciągu jakichś 300 – 350 lat, „dało” życie kilku milionom ludzi.
Geograficzna izolacja kolonii i ograniczona liczbowo populacja doprowadziły do tego, że wystąpiły negatywne „zjawiska” np.: związki małżeńskie pomiędzy zbyt bliskimi sobie genetycznie osobami. Wkrótce dały też o sobie znać, choroby genetyczne. Młoda kolonia jednak się rozwijała, instytucje – głównie – kościelne rosły w siłę. Największe i najbardziej imponujące rozmiarami i wystrojem budowle, w każdej niemal miejscowości, to klasztory i kościoły, później doszły do tego jeszcze sierocińce i szpitale pod zarządem kleru. Symptomatyczne jest to, że większość miejscowości tej Prowincji, do dziś nosi nazwy imion świętych; możecie to sprawdzić na mapie.
W szkołach, wszystkich szczebli, niemal wyłącznie uczyli bracia zakonni, zakonnice i księża. Wśród ludzi pięćdziesięcioletnich, a już na pewno – sześćdziesięcioletnich, trudno znaleźć kogoś kto nie byłby wyedukowany przez, wspomnianą kadrę kościelną. Władze cywilne oczywiście istniały, ale wszystkie ich decyzje musiały mieć „placet” , co najmniej, Proboszcza. Jeszcze dzisiaj zdarzają się takie tzw. Rady Miejskie, których posiedzenia rozpoczynają się wspólna modlitwą. Teraz już sami radni się temu dziwią, ale mówią sobie: to taka nieszkodliwa tradycja.
Kościół całkowicie organizował życie wszystkich swoich wiernych. Pomimo tego zdarzali się ludzie, którzy np.: nie zachowywali tzw. czystości, a więc również i panny zachodziły w ciążę. Sytuacja taka była niewyobrażalna, a więc żeby uniknąć zgorszenia, zakonnice odbierały poród, a urodzone dziecko zanoszono do wybranej, gdzieś daleko mieszkającej, rodziny mówiąc: macie jeszcze jedno dziecko.….…teraz to jest wasze dziecko! Niezamężna matka, praktycznie już nigdy nie mogła odnaleźć swojego dziecka. Żadnej dokumentacji celowo nie sporządzano, a wręcz dokładnie zacierano wszelkie ślady takiego aktu zgorszenia . Z czasem jednak, tego typu sierot i innych bardziej „naturalnych”, przybywało. Zaczęto budować coraz więcej sierocińców. O odpowiednią liczbę kadry kościelnej dbano w ten sposób, że księża udawali się do domów i zwyczajnie wyznaczali: ten albo nawet ci dwaj będą księżmi, lub zakonnikami, a ta córeczka pójdzie do zakonu. Nie było od tego żadnego odwołania! Wszędzie były seminaria i klasztory.
W swoistych internatach przykościelnych zaczęto umieszczać też dzieci zabierane, bez zgody rodziców, z domów Indian, mieszkających już w tym czasie w tzw. rezerwatach. Robiono tak w całej Kanadzie. Pretekstem była chęć zapewnienia im lepszych warunków życia i wykształcenia.
Ten przypadkowy i tak liczny „nabór” kandydatów do stanu duchownego, rygory celibatu itd. itp. doprowadziły do, zbyt niestety powszechnego, seksualnego wykorzystywania sierot i innych wychowanków przez ich kościelnych „wychowawców” i „nauczycieli”. Sprawy te oczywiście skrzętnie i długo tuszowano.
Wreszcie doszło do chyba najgorszego. Pieniądze na utrzymanie sierocińców parafialnych pochodziły oczywiście z kasy państwowej. Ponieważ stawka na utrzymanie dziecka w sierocińcu była niższa niż stawka w szpitalach psychiatrycznych, a dzieci wciąż przybywało.….…. postanowiono, podobno za przyzwoleniem władz cywilnych, w akta dzieci z „nieprawego” łoża, wpisywać różnego rodzaju „obciążenia” umysłowe. W ten sposób powstała, licząca dziesiątki tysięcy, „grupa” ludzi, którzy naznaczeni takimi „papierami” zostali praktycznie skazani na życie poza społeczeństwem. Częstokroć przez dziesiątki lat pracowali oni, jedynie za wikt i łóżko, w szpitalach, przy obsłudze innych, naprawdę chorych.
Skandal został ujawniony w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Posypały się pozwy o odszkodowania. Wyszła z tego sprawa typu: „winnych nie ma”, „to było dawno” i nikt nie poczuwa się do winy. Ale żyją ci ludzie. Widzieliśmy przed kamerami telewizji twarze starych już, zmęczonych ludzi, którzy opowiadali o latach poniżeń, kiedy to pozbawiono ich rodziców, dzieciństwa, wykształcenia itd. itd. Dołączyły się do tego wszystkiego pozwy przeciwko zakonnikom i księżom – wychowawcom w sierocińcach, którzy zaspokajali swoje potrzeby seksualne przy pomocy tych biednych dzieci. Ciężko było słuchać „wspomnień” tych tak życiowo poranionych ludzi! Wielu z nich już nawet nie chciało odszkodowań pieniężnych, chcieli tylko żeby ich oficjalnie przeproszono. Niestety, usłyszeli tylko: to rzeczywiście tragedia tych ludzi, ale pomyślcie ile dobrego, w sumie, zrobił Kościół.….…..również i dla nich (?)
No i wreszcie, jeszcze inna sprawa – pokłosie tamtych czasów. W społeczeństwie znaleźli się ludzie nie znający swoich przodków. Jak pisałem, żeby uniknąć zgorszenia, starannie zacierano dane o rodzicach wszystkich dzieci z tzw. „nieprawego łoża”. Po jakimś czasie okazało się, że pamięć ludzka jest długa. Dzieci wychowywane w sierocińcach, kiedy dorosły, dopytywały się: co się stało z ich rodzicami? Te wychowywane w rodzinach, też gdzieś się dowiadywały, że miały innych biologicznych rodziców. Matki i ojcowie, czasem po latach, szukali i szukają swoich dzieci, zrodzonych z „grzechów młodości”. Czasem się to udawało, częściej jednak nie. A wszyscy zdali sobie sprawę z autentycznej tragedii, wystąpienia, związków kazirodczych, ze wszystkimi tego konsekwencjami społecznymi. Oglądaliśmy przejmujący film na taki temat; trudno było powstrzymać się od łez, patrząc na rozpacz matki, która przychodzi na pierwsze spotkanie z odnalezionym synem, stwierdzając z przerażeniem, że jest to jej kochanek z poprzedniej nocy!
Po tamtym okresie, pozostały liczne i ogromne kościoły, seminaria, sierocińce itp. .….…..na sprzedaż, tak na sprzedaż, bo państwo nie jest w stanie już ich utrzymywać. Pamiętam ostatni reportaż z Seminarium w Trois Rivieres, a zwłaszcza taki kadr: pośrodku ogromnej czytelni, jeden jedyny (!) prawie pięćdziesięcioletni, oczekujący jeszcze na święcenia kapłańskie, seminarzysta; uderzające było zwłaszcza Jego zakłopotanie całą tą sytuacją
Można oczywiście powiedzieć, to tylko świadczy o tym, że Kościół jest dla grzesznych ludzi i zdarza się, że też grzeszni, słabi ludzie stanowią jego władze. Można też pytać: jaki byłby Quebec, Kanada, lub każdy inny tzw. kraj katolicki, gdyby nie działał tam Kościół ? Czy byłoby lepiej? Czasem myślę, że byłoby gorzej, ale kiedy przypominam sobie np.: opisane powyżej historie, krucjaty, palenia na stosach, intrygi, przepych kościołów, złocone ornaty itd. itd. itp.….……wtedy mówię: naprawdę nie wiem!
Śmierć jest wpisana w nasz los, wszyscy się jej obawiamy i pomimo zapewnień, że tam gdzieś czekają nas lepsze czasy, że jeśli zasłużymy, to będziemy żyli wiecznie itd., nie chcemy odchodzić, płaczemy za tymi, którzy odeszli. Kościoły i większość religii stara się nam pomóc, przygotować, ułatwić odejście – to prawda. Bardzo wielu ludziom, ba milionom.….…..Wiara autentycznie pomaga jakość trzymać pion w życiu, tylko dlaczego te wszystkie PT. Hierarchie muszą to robić tak niezdarnie, wywoływać konflikty religijne, nawet wojny, kaleczyć ludzi itd. itp. Czy to naprawdę jest nieodzowne?”/…/
I dlaczego – niepomni takich i podobnych „wydarzeń”, które doprowadziły – może do niechcianego, ale ogromnego zła – kler wciąż zabiera głos w tzw. sprawach politycznych. Czy naprawdę chcą takiego, lub jeszcze głębszego kryzysu, o jakim skrótowo napisałem?
autor: Tata Fraglesiego
Kler KRK w Polsce to taka NIETYKALNA ( do czasu !!! :-) ) kasta …
Tato Fraglesiego! Czy mozesz podac link to calosci tesktu? Bardzo ciekawey, chetnie przeczytam.
Pozdrawiam