Dziadek Mietek, jedyny jakiego znałem (Antoni, mąż opisanej wczoraj babci Emilii umarł długo przed moimi narodzinami) zmarł w 1980 roku, dwa lata po babci Helenie. Na pogrzebie, a był to zimny szary kwietniowy dzień, wujek Włodek przemawiając nad grobem, powiedział, że dziadek odszedł za swoją Helenką. Nie miał po prostu po co żyć. Utkwiło mi to w pamięci.
Dziadkowie mieszkali w Sycowie (50km od Wrocławia) na ulicy Kolejowej. To był stary poniemiecki dom podzielony na mieszkania. Do budynku przylegała duża szklarnia, której właściciele mieszkali na parterze, prowadzili gospodarstwo ogrodnicze.
Mieszkanie dziadków znajdowało się na pietrze. Wspinało się tam po dużych trzeszczących schodach, następnie galerią w lewo i jeszcze raz w lewo, mijając drzwi do innych mieszkań. Wejście było przez kuchnię. Pamiętam zlew na ścianie po prawej stronie od wejścia. Małe zakratowane (?) okno nad kuchenką. Drzwi do niedużej spiżarki. Stół przykryty ceratą w czerwoną kratę. Biała szafka, a na nim pojemniki na sól, cukier i inne przyprawy, chyba z napisami po niemiecku: Saltz, Zucker, Pepper.
Duży pokój rozświetlony dwoma oknami. Z lewej strony piec, rozkładana kanapa. Po środku dębowy stół pod który uwielbiałem włazić. Lampowy telewizor, strasznie długo się nagrzewający. Na wprost kredens z trzema zaokrąglonymi drzwiami i przeszkloną nadbudówką. Pamiętam jak z tego kredensu babcia Helena wyciągała dla nas (dla mnie i brata) różne smakołyki. Pachniał w środku ciastkami z cukrem i czekoladą.
Obok kredensu zasłonięte zasłoną wejście do komnaty tajemnic – graciarni. Na lewo drzwi przez które wchodziło się do większego pokoju, sypialni z wielkim łóżkiem przykrytym szorstką ciemnoczerwona kapą. Nad łóżkiem obraz. A obok najprawdziwszy fortepian, na którym czasem pozwalano mi brzdąkać. Była też szafa ze lustrem. Południowe okno wychodziło na ogród.
Nie mam zdjęć, a pamięć ludzka jest zawodna, zwłaszcza gdy się miało kilka lat, kilkanaście lat. Przez ostatnie trzydzieści lat życia miliony innych obrazów przesłoniło mi tamten świat. Może było tam inaczej.
Co mam po dziadku? Z przedmiotów materialnych nic. Zdjęć też nie odnalazłem. Tato przysłał mi dwa. Na pewno odziedziczyłem po nim jedną cechę – nadmierną punktualność. Z opowieści rodziców wiem, że gdy dziadek miał pojechać pociągiem do Wrocławia, meldował się na dworcu dwie godziny przed odjazdem pociągu. Mam tak samo. Wolę być wcześniej, poczekać, a nie lecieć z wywieszonym językiem.
Jaki był dziadek? Uczciwy do bólu, skromny, pracowity. Myślę, że najlepiej odda to wspomnienie mojego taty (nie pogniewasz się prawda, że publikuje?) które spisał trzy lata temu:
„Pamiętam takie zdarzenie. Był to rok, może 1976, a może 77….po wielu latach swoistej męki trzeba było wreszcie – jak to się mawiało przestawić – piec, czyli naprawić piec, bo ten w dużym pokoju był już doszczętnie, wewnętrznie wypalony i całe ciepło spalanego węgla szło prosto do komina. Pojechaliśmy “umówić” robotę z miejscowym zdunem. Był to młody człowiek, który właśnie skończył budowę własnego domu jednorodzinnego. Kiedy Ojciec mówił o tym gdzie tę pracę trzeba wykonać, zdun zapytał: czemu Pan nie odkupił tej części domu od xxxxxxx (był on formalnym właścicielem tego domu, w którego posiadanie wszedł nie wiadomo jak, a właściwie: właśnie tak, jak Ojciec nigdy nie byłby w stanie postąpić). Ojciec jakoś zbył to pytanie, a ja pomyślałem sobie o tym zdunie: człowieku co ty mówisz, o co ty pytasz tego uczciwego człowieka, który całe życie sumiennie przepracował na tzw. “państwowym”, wszystkiego poza życiem pozbawiono Go w 1945 roku, a później już – ten „intyligent” pracujący – chodził z połatanymi łokciami i patrzył na ten cwaniacki świat. I skąd On miał mieć pieniądze żeby tę połowę domu odkupić ??? On się martwił czy ta jego pensja starczy do końca miesiąca, a kiedy trzeba było wykupić przydział węgla na zimę, to siwiała Mu głowa!”
Dziadku, wszystkiego najlepszego!
ps. Na zdjęciu poniżej ja z babcią Heleną.
Po raz kolejny łza się w oku zakręcił. Pamiątki materialne mają się nijak do takich wspomnień.
Pozdrawiam
Fraglesi – jako „ogniwo” pośrednie pomiędzy Tobą i Twoimi Babciami oraz Dziadkiem -w Ich imieniu bardzo Ci dziękuję za te wspomnienia. Swoją drogą, nigdy nie przypuszczałem, że nasze dzieci tak pilnie obserwowały otaczający ich świat i tyle zapamiętają z tamtych lat…..
Fraglesi, czy tam naprawde byl fortepian? To w takim razie ten pokoj byl ogromny!!!
Piekny to musial byc widok. Ja znalam jedengo swojego dziadka, ale nie byl to czlowiek, ktorego warto wspominac. Sprawil zbyt wiele bolu mojej Babci, Mamie i jej rodzenstwu.
Pozdrawiam
Do
Rzeczywiście, ten pokój miał około 40 – 45 metrów kawadratowych; oprócz tego bardzo dużego fortepianu (który, prawdę mówiąc, od czasu jego „otrzymania” z tzw. Państwowego Urzędu Repartiacyjnego (PUR) w roku – chyba – 1946, nigdy nie został dobrze nastrojony) stały tam dwa łóżka (tworząc tzw. łoże małżeńskie), dwie szafy, okrągły stół z dwoma fotelami, leżanka, toaletka (lustro + odpowiednie szafki) i jeszcze można było dość swobodnie pobiegać. Tak, to była jakaś taka dziwnie duża willa poniemiecka z 1913 roku. Syn kolejnych właścicieli tego domu odnalazł, gdzieś na strychu, nazwisko i imiona dzieci tych, dla których ten dom był budowany i odwiedził ich w Niemczech. Zapytał wtedy też: dlaczego ten dom i jego pokoje są takie duże?…..usłyszał: tak jakoś wyszło, bo mieliśmy wtedy dużo pieniędzy i nie było powodu, żeby się ograniczać.