Pierwsze zamilkło radio, tuż po nim giegie i skajp. Przeglądarka wypluła komunikat o braku połączenia. Umarł program pocztowy. Podniosłem słuchawkę – głucho. – Oho, awaria, nie pierwszą i nie ostatnią. Kocham cię Telekomunikacjo Polska – zmiąłem przekleństwo.
Komórkowo dobiłem się na hotline, przebiłem przez gąszcz ostrzeżeń i opcji menu. Nasłuchałem muzyki lekkiej i przyjemnej. Koniec końców operatorka (dobrze, że nie w Indiach) przyjęła zgłoszenie. Czas do 48 godzin. Już chciałem zażartować, że kiedyś MO (kto wie co oznacza ten skrót?) zatrzymywała na 48 godzin.
Dwa dni i dwie noce odstawki. Radio mogę zastąpić, mam trochę mp3 na dysku, a w razie czego wykopię w piwnicy karton z CD. Jak mnie przypili pocztę sprawdzę łącząc się z komórki. Niestety njusy na fejsie przelecą nie przeczytane. Google nie pomoże zżeranej przez Alzheimera pamięci.
Praca leży. Bez sieci nic nie zrobię. Klienci przegryzą mi tętnice. Kochają to poczekają.
A przecież był taki czas kiedy nie miałem sieci i żyłem. Nie pamiętam żebym cierpiał. Pierwszy modem miał zabójczą szybkość 2400 bitów. Film ściągałbym tydzień. Nikt nie oferował niebieskich pigułek, podrobionych zegarków czy geszeftów stulecia. Nie pikało co chwila giegie, skajp czy twitter, co najwyżej zabuczał beeper. Komórka była wielkości cegły i kosztowała tyle co mały fiat. Bodajże 63 miliony złotych.
Listy pisało się na papierze (nieraz pisząc na brudno, by potem przepisać na czysto) i wysyłało na poczcie. Wizyta w banku była wyprawą. W kiosku Ruchu Kupowało się pachnącą farbą gazetę. Oglądało normalną (nie tabloidalną) telewizję. Słuchało radia co to miało antenkę z tyłu.
To już prawie dwadzieścia lat. Czasu miałem więcej, bo życie płynęło wolniej, ale mimo to było pełniejsze. Skrzykiwało się i robiło imprezę, wypad za miasto, w Polskę. A teraz „musimy się zdzwonić” a potem cisza, albo „stary, ale zarobiony jestem, no mówię ci koszmar”. Pogoń szczurów. Pęd nie wiadomo za czym i po co.
Takie to myśli naszły mnie będąc odstawionym na bocznicę. Gdzieś tam świat obiegają tetrabajty cyfrowego śmiecia. Ciekawe za jaki czas znajomi zaczną się zastanawiać czy żyje, widząc moje zoflajnienie.
Tekst wrzucę jak wróci sieć. Jutro? Pojutrze? Hmm….
ps. Działa! Na szczęście tylko cztery godziny :-) Świat się nie zawalił
Tak sobie przypomniałem, że już jakieś 25 – 30 lat temu, nawet kiedy jadłeś obiad musiałeś mieć obok otwartą książkę i grające radio. Wyobrażam więc sobie co to dla Ciebie oznacza to przymusowe „zoflajnienie”. Ale tak ładnie wspominasz: poczta, taka z okienkiem, kiosk „Ruchu” z gazetami, list na papierze; dodam jeszcze: dwa programy w telewizji i to dopiero po 16:00, komórka – prawie – plecakowa itp. Ale byliśmy już daleko: od sygnałów dymnych, gołębi pocztowych, posłańców konnych itd. Szkoda – gdzie te czasy spokojne?
Propozycje:
1.Zmień operatora -obecny Cię oszukuje, omamia nowymi prędkościami itp. Uwierzyłeś=wpadłeś
2.Kiedy wkońcu Internet dożylny ? ? ?
Pozdrawiam
ze wsi spokojnej-gdzie jest jeden jedynie słuszny operator :-(
Listy na papierze napisalam moze ze dwa w calym zyciu. Telewizornie czarno-biala pamietam – nawet mialam w szufladzie komplet lamp ktore moja Babcia potrafila szybko wymienic. Pamietacie czwartkowa „Kobre” w TV? albo „Stare Kino” – to byly perelki.
I nawet pamietam co oznacza skrot MO – Milicja Obywatelska!!!!!!
A dzis – ehhh… dzien bez internetu dniem straconym.
PS: Pozdrowienia spoznione dla Romana z okazji Miedzynarodowe Dnia Kota (17 lutego).