O zespoleniu

Kierowcy nowych aut nie znają tego tak intymnego uczucia zespolenia człowieka z maszyną, jakie dane jest posiadaczom starszych maszyn. Odseparowani dziesiątkami czujników, lampek, sterowników, komputerów, nie wiedzą co w silniku czy zawieszeniu piszczy. Wygłuszenia skutecznie tłumią motor, klimatyzacja nie dopuszcza spalenizny. Kiedy zapala się ostrzegawcza lampa jest już przeważnie za późno.

Z obłędem w oczach krążą wkoło złożonych awarią aut. Maska uniesiona. Dym, para z chłodnicy. W ręce komórka. Gesty rozpaczy. Szukanie ukrytego na samym dnie bagażnika trójkąta, stawianego zazwyczaj 5 metrów od zderzaka (bo ktoś może podpieprzyć, nie?)

Ciekawe kto jeszcze pamięta jak sprawdzało się czy jest iskra, albo czy pompa paliwowa tłoczy paliwo. O wymianie paska klinowego (w razie braku można podobno użyć damską pończochę) nie wspomnę. A sikanie do chłodnicy? Sprawdzanie organoleptyczne oleju?

W aucie małżonki aby wymienić żarówkę świateł mijania trzeba było udać się do serwisu. Wypić kawę, poczekać godzinę aż pan mechanik (roboczogodzina dwieście zeta) rozbierze pół auta aby dostać się do spalonej żarówki. O kosztach nie wspomnę. W rekinie wymiana zajmowała mi dwie minuty plus żarówka za bodajże piętnaście złotych.

Dla większości ludzi samochód jest tylko środkiem przemieszczania z punktu A do B. To posiadacze plastikowo-blaszanych jeździdełek. Są tacy (w tym ja) dla których samochód (lecz nie każdy) to cudowna maszyna, dzieło inżynierów, triumf ludzkiego umysłu. Takie samochody mają duszę. Duszę ma i żółwik.

Pierwsze dni mojego zespalania się z żółwikiem były bolesne. Zaliczaliśmy każdy krawężnik. Dopiero z czasem nauczyłem się brać większe łuki. Biegi nie chciały wchodzić, albo były niestosowne. Silnik porykiwał boleśnie. Cofanie przyprawiało o palpitacje serca.

Żółwik jest duży i ciężki. Było nie było to auto ciężarowe ważące ponad dwie i pół tony. Dłuższe od osobówki o prawie półtora metra. Szerokie na ponad dwa. Na szczęście przesiadłem się z landryny a ona kruszynką nie jest.

Dałem radę. Nauczyłem się, teraz pomykam jak speedy gonzales. Nie przekraczając rzecz jasna osiemdziesiątki, choć Hołek z nawigacyjnego pudełka twierdzi, że to siedemdziesiątka. Pies kiwający głową tylko kiwa głową, i nie wiem komu przyznaję rację.

Kierowca uczy się maszyny. Zna jej odruchy, drgania, odgłosy. Wie kiedy maszyna jest radosna, kiedy smutna, kiedy zmęczona. Czuje kiedy się narowi, kiedy boczy się, a kiedy jest zadowolona. Razem tworzą zgraną parę, dojadą wszędzie.

Kierowca i jego maszyna muszą także zawrzeć przymierze. Zwykle wymusza to maszyna. Próbuje zaskoczyć, sprawdzić, przetestować. Tak robił fiacik, bełkocik, poldek, merc jeden i drugi, van, rekin, landrynka, tak robił i żółwik. Jak dziki ogier pacyfikowany przez zaklinacza koni.

Maszyna nie chce zapalić, urywa hamulec ręczny, zwiera szczęki hamulcowe, wysikuje całe borygo, chlapie olejem, urywa linkę gazu itp. itd. Kierowca zakasuje rękawy, podnosi maskę i grzebie w trzewiach. Ręce upaprane po łokcie, smar pod paznokciami. Drobne skaleczenia, krew miesza się z olejem. Tak właśnie zawierane jest braterskie przymierze – smaru i krwii. Bezapelacyjne, do końca życia maszyny lub kierowcy, w zależności co nastąpi pierwsze.

Ps. chyba w poprzednim wcieleniu byłem zawodowym kierowcą ;-)

 

4 myśli nt. „O zespoleniu

  1. Rolnik

    Po opisie sądząc-za dużo używałeś włoskich wynalazków oraz polskiej „myśli technicznej” (czytaj Polonez) a dziadek ostrzegał nie kupuj auta na F-czyli Fiat, Ford oraz francuskie.
    Co do roboczogodziny w pewnym pobliskim serwisie na literę A-faktycznie ceny zabójcze-a sam nie chciałbyś zmierzyć się z tą techniką? Przy okazji nauczysz się kilku brzydkich słów po japońsku oraz okaże się że Twoja rączka jest o kilka numerów za duża ;-)

    Odpowiedz
  2. zbigniew

    /…/ „Ciekawe kto jeszcze pamięta jak sprawdzało się czy jest iskra, albo czy pompa paliwowa tłoczy paliwo.” /…/ – ja pamiętam!
    Pamiętam też jeszcze parę innych „rzeczy” samochodowych…ale kiedy kupiłem (kiedyś) nową Hondę CX, i znalazłem trochę czasu, wziąłem moją magiczną skrzynkę, która zawierała, wyselekcjonowane latami praktyki, narzędzia, żeby ją włożyć do bagażnika – no tak na wszelki wypadek. Podniosłem maskę….świec nie widać, gaźnika nie ma, aparatu zapłonowego nie ma….ale są jakieś różne pudełka, puszki itp. o nieznanym mi przeznaczeniu ???? Wyjąłem uniwersalny śrubokręt, włożyłem go schowka na rękawiczki (bo coś chciałem jednak mieć), opuściłem klapę silnika, zabrałem skrzynkę z narzędziami i poszedłem do domu. Swoją drogą, super nowych aut nie kupuję z wielu innych istotnych powodów, ale może również z tego, że nie bardzo można w nich „pogrzebać” i nasłuchiwać: co, gdzie i dlaczego piszczy, albo stuka? Widocznie lekkiej adrenaliny nam jednak potrzeba.

    Odpowiedz
  3. gretchenvanhelsing

    a mnie się Dniepr marzy..

    tak płynąć w dal
    daleko
    daleko

    do zapamiętania
    do bezkresu

    i tylko dotykać
    tego wszystkiego
    dla czego
    inni mają nazwanie

    ….
    schylić głowę czasem
    lub krzyczeć
    krzyczeć
    ..

    tak
    głośno
    że na skraju świata
    matka
    mnie usłyszy
    płynąć …

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.