Ten tekst piszę we wtorek. Nie byłem w stanie napisać go wczoraj. Poniedziałki są dla mnie koszmarnym dniem. Nie cierpię ich, choć kiedyś było zupełnie inaczej.
Budzik (w tej roli komórka) rozdarł się punktualnie o szóstej. Ponieważ siedziałem w tym momencie w X-wingu (myśliwcu Luca Skywalkera) i za trzy sekundy miałem nacisnąć spust, aby rozpierniczyć w drobny mak demoniczną Gwiazdę Śmierci, odruchowo wcisnąłem „drzemka”.
Po sekundzie budzik rozdarł się ponownie. Wkurzony, pomyliłem się i nacisnąłem na „katapultuj”. Wyfrunąłem z X-winga i ze snu. Gwiazda Śmierci ocalała. Zniszczę ją następnej nocy. O ile nie będę musiał ganiać jakiś Amazonek w Amazonii.
Leżałem w ciemnościach krojonych światłami samochodów i coś mi się nie zgadzało. Wychodziło na to, że 1 sekunda snu to 600 sekund na jawie. Zawsze myślałem, że jest na odwrót. Następnym razem wezmę niebieskie pigułki zamiast czerwonych.
Nie skłamie, że wyskoczyłem z łóżka jak sprężynka. Tak było jak miałem osiemnaście lat. Stękając i przeklinając w myślach praprzodka, który wypełzł na ląd, rozmasowałem obolałe plecy. Ubrałem się i podreptałem do kuchni. Sięgam ci ja po puszkę z narkotykiem a tam PUSTO!!!!!
Wydrapałem dno. Starczyłoby zaledwie dla krasnoludka i to takiego mniejszego.
– Kawy? – spytałem kota Romana. Spojrzał na mnie cokolwiek dziwnie.
– Mleka dawaj! – zawarczał po kociemu. Wlałem mu jego biały narkotyk.
Przypomniałem sobie, że na szczęście w żółwiku mam schowaną na czarną godzinę paczkę. Wyszedłem w ciemność nocy polarnej. Obszczekał mnie pies sąsiadów, który szczeka na wszystko co się rusza i jest poza płotem, nawet swoich właścicieli. Bo jak mówi sąsiad, ma bardzo prosty software (if out then szczekaj) i za cholerę nie można mu go zmienić. Oblał wszystkie kursy tresury.
Z nosem wetkniętym w parujący garnek z kawą, usiadłem przed komputerem i zacząłem 5401 dzień mojej kariery zawodowej. Przede mną jeszcze drugie tyle, albo i trzecie. Zapracuje wtedy na emeryturę w wysokości 750 zł, co będzie równowartością (inflacja!) 31 bochenków chleba. Z głodu nie umrę.
Wykonałem kilka telefonów, wysłałem kilkanaście mejli, dostałem parę setek, z czego większość była zapytaniem czy chce coś kupić (np. wyroby stalowe) albo informacją, że odtąd będę dostawał newslettera, z którego nie ma możliwości wypisania się. Sam nie wiem kiedy zrobiła się piętnasta. Dałem sygnał nogom, że pora znowu powalczyć z grawitacją. Tyłek odetchnął z ulgą.
Na dworze ciemności. Jak wstałem było ciemno. Jak skończyłem kręcić się w kieracie, ciemno. Mniemam, iż słońce przestało się pokazywać nad horyzontem. Kot Roman znudzony zalega całe dnie w fotelu. Pies Mila zamknął się w sobie miesiąc temu i udaje, że jest w śpiączce.
Gdy kilkanaście dni temu mocno wiało, Roman przynajmniej miał co robić. Stawał na początku pasa startowego (moja ulica) czekał na mocniejszy poryw huraganu, rozpościerał łapy, napinał ogon, który mu służył za statecznik pionowy i leciał, miaucząc radośnie „Grrrr mrrrr! Grrrr mrrrr!” co tłumacząc z kociego na nasze oznacza „Ja latam! Ja latam!”.
Jesienne wiatry wyszarpały cztery dorodne świerki ze spacerniaka, uznały, że dość. Zima się obraziła i nie ma zamiaru przyjść. Nie ma śniegu, nie ma mrozu, koszmar jakiś. Znowu atakuje gardło, włożę chyba głowę do zamrażalnika na trzy zdrowaśki i zduszę zimnem te zarazy. Połowa ludzi prycha, druga kicha. Reszta zdycha.
Od 17 do 19 miałem hiszpański. Rozmawialiśmy o zdrowiu, pieniądzach i seksie. Wielce ciekawy to temat, zwłaszcza kiedy ma się do powiedzenia tak wiele, a język niestety nie jest stosunkowo giętki i nie nadąża za głową. Ale to temat na na inny wpis.
Na psa, urok.
Na kota, pies (albo odwrotnie).
Na wirusa, antywir :)
Na seks po hiszpańsku – flaczki :P
Roman, jak widzę zajmuje strategiczną pozycję między monitorami – porządne crt to grzeją :)
To jest zdjęcie z 2008 roku. Od tego czasu monitory zmieniły się na LCD a Roman wyrósł na wielkiego kocura, ulicznego rozrabiaki, wręcz terrorysty
Latajacy Roman to musi byc piekny widok!. Mila robi dokladnie na co ja mam ochote. Pies sasiadow mnie „urzekl” zaawansowaniem swojego oprogramowania.
PS: Moj kot jest jakis dziwny – nie lubi mleka :)
Pozdrowienia
I ja tez nie lubie poniedzialkow