Dotknąłem palcem żywicznej łzy. Była gęsta, kleista i intensywnie pachnąca. Roztarłem kroplę w palcach i powąchałem. Lubię ten zapach, to zapach lasu iglastego, świerkowego bądź sosnowego. Zapach mocny, intensywny, z lekka drażniący. Podobnie pachnie rozgrzane leśne poszycie w upalny dzień lata.
Gdyby pochować łzy drzewa w ziemi, to za tysiące lat przemienią się w bryłki o kolorze miodu. Drzewa już dawno nie będzie, a jego bursztynowe łzy pozostaną. A gdy spragniony owad pomyli żywiczną kroplę z rosą, to stanie się ona dlań grobowcem, kapsułą czasu, która przeniesie go w przyszłość.
Drzewa płaczą bo czują, że zbliża się ich koniec, a nie są przecież stare, mają niecałe czterdzieści lat. Sadził je w 1975 roku stary człowiek, którego pewnie nie ma już na tym świecie. Dziesięć lat temu gdy go poznałem, miał już ponad dziewięćdziesiątkę. Powiedział, że któregoś dnia jakaś partyjna szycha, wieziona drogą na Chwaszczyno, stwierdziła „Co tu tak łyso towarzysze? Posadźcie las!”.
Parę dni później stary człowiek, który był wtedy w sile wieku, dostał od kierownika PGR-u polecenie posadzenia lasu wzdłuż chwaszczyńskiej szosy. Opowiadał też o lipach, które przyszło mu sadzić za Niemca wzdłuż tej samej drogi. Dziś większość z nich wycięto, bo stanowią śmiertelne zagrożenie dla gnających stanowczo za szybko aut. Ale to inna historia.
To grzyb Rhizosphaera kalkhoffii toczy świerki, i nie ma przed nim ratunku. Jeszcze parę lat i nie będzie śladu po lesie wzdłuż drogi na Chwaszczyno. Najpierw zapłakały te mniejsze, słabsze, powyginane, którym kiedyś, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, jakiś nie mający serca mieszkaniec okolicznych chałup uciął głowę. Ich igły zbrązowiały i opadły. Zostały tylko zbielałe kikuty z których powoli opadała kora. Litościwa wichura lub ręka człowiecza zwieńczyła dzieło. Tysiącami iskier odlatywały do nieba.
Za niedługo odejdą też te, które ja posadziłem lat temu prawie dwadzieścia. Kupione po 50 groszy w pobliskiej leśnej szkółce sadzonki, miały wtedy po 30-40 centymetrów. Dzisiaj to pięciometrowe drzewa. Wśród nich rośnie najprawdziwszy dąb z Rogalina. On przetrwa, jest silny, rozpycha się między świerkami, ma świadomość tego, że jest królem drzew.
A obok rośnie szpaler brzóz, samosiejek, które zebrałem z pola i posadziłem wzdłuż płotu. Kiedyś kazano mi je ściąć. Zrobiłem to czując piasek pod powiekami, ale rok później odrosły silniejsze, rozbujały się w niebo. Bo brzoza to drzewo, które można uciąć przy korzeniu, a ono odrośnie dwakroć mocniejsze. Lubię brzozy, zwłaszcza wiosną, gdy wypuszczą intensywnie zielone młode liście, kontrastujące w słońcu z białymi papierowymi pniami.
Stary człowiek, który posadził moje świerki, był ojcem innych okolicznych lasów. Kochał drzewa. Powtarzał to wielokrotnie podczas naszej rozmowy/ Ja też myślę, że w poprzednim wcieleniu musiałem być leśnikiem. Wiem, że posadzę jeszcze wiele drzew. A kiedyś może zamieszkam w lesie. To takie ciche marzenie.
chciałem napisać ” ” ale coś nie wyszło, więć piszę „zapachniało mi tymi brzozami”. Dzięki.
Strasznie się zrobiło melanholijnie po przeczytaniu tego wpisu.
Nie czekaj, zacznij poważnie myśleć o zamieszkaniu w lesie jeśli naprawdę tego chcesz!
pozdrawiam