Rozgrzana do 200 stopni struga powietrza powoduje, że powłoka zaczyna mięknąć, po chwili pokrywają ją wrzące pęcherze. W tym momencie odpowiednio przyłożona, ostra szpachelka odrywa ją od tego co było zakryte przez lata, a co jest niesamowicie piękne.
Powłok jest co najmniej trzy, wszystkie w różnych kolorach zieleni, najstarsza zapewne położona tuż po wojnie, jest ciemnozielona, nowsze są jaśniejsze. Najgłębiej jest warstwa wosku, którym nasączono drewno tuż po tym jak skończono obrabiać drewno. To musiało być jeszcze przed I wojną światową.
Drzwi, bo to je oczyszczam z farby olejnej, złożone są 11 elementów: 4 płycin ujętych w 7 elementów zwanych ramiakami, tworzących ramę. Na pierwszy rzut oka są dębowe, ale pewności nie mam, żaden ze mnie fachowiec. Na pewno są bardzo ciężkie, wiszą na masywnych zawiasach.
Praca jest iście benedyktyńska. Oczyszczenie całości zajmie mi pewnie ponad tydzień albo dłużej, zwłaszcza, że robię to z doskoku, wczoraj dwie godziny po południu, dzisiaj jedną rano. Idzie powoli, trzeba być bardzo ostrożnym aby ostrą krawędzią nie zranić odkrytej tkanki.
Drzwi prawdopodobnie zbudował pierwszy właściciel domu Friedrich Neumann, który był stolarzem. Dom datuje na 1911 rok, mają więc ponad sto lat. Kornik ich nie poharatał, odsłonięte drewno wygląda jak nowe.
Łatwiej byłoby kupić nowe drzwi, a te upchać w szopie, albo spalić. Ale czy tych nowych, papierowo-kartonowych produktach drzwiopodobnych, drzemie dusza? Czy kiedy przyłożyć do nich ucho to słychać głosy tych którzy tu przed nami mieszkali, śmiech dzieci, a czasem i płacz.
Trzy lata temu odsłaniając kamienny bruk przed domem, napisałem: „Jest w tym jakaś magia, cofanie się w czasie, albo raczej jego sklejanie. Łącze ich czas, ten sprzed kilkudziesięciu lat, z naszym, tak jak skleja się porwaną celofanową taśmę filmową. Ponownie jest ciągłość.”
Takie dziwactwo w dzisiejszym, rozpędzonym w stronę przepaści świecie.