Minęło już parę lat odkąd niebiesko-czerwone świnie, pod wodzą knura Brylanta, przegoniły od koryta pomarańczową watahę knura Donka. Tego ostatniego notabene już na folwarku zwierzęcym od dawna nie było, dobrał się bowiem do znacznie większego euro koryta. Zastąpił go wieprzyk Schetek.
Życie na folwarku płynęło spokojnie. Niebiesko-czerwoni robili, co chcieli, pomarańczowi mogli sobie co najwyżej pochrumkać. Dla wszystkich przydupasów Brylanta znalazło się miejsce przy korycie. Pozostałe zwierzęta dostały darmowe żarcie, niby w nagrodę, za to, że będą płodzić potomstwo. W efekcie mało komu chciało się pracować. Nikt nie zastanawiał się skąd bierze się owo darmowe żarcie.
Z rozwieszonych na wszystkich słupach szczekaczek leciała skoczna diskofolwarczna muzyka, przetykana opowieściami, jacy to pomarańczowi byli źli, a jak teraz dobrze się żyje na farmie. Wieczorami zaś w wielkiej stodole zwierzaki mogły za darmo oglądać kolorowe filmy. Największym wzięciem cieszyła się Korona Knurów.
Szczwany Brylant sprawnie realizował swój plan, mający na celu uzyskanie pełnej i dożywotniej władzy nad folwarkiem. Wieczorami snuł marzenia, jak to wybrany dożywotnim naczelnikiem i zbawcą folwarku, będzie urzędował na ostatnim piętrze jednej ze niebotycznych srebrnych wież, które zwierzęta zbudują mu w podzięce.
Jednym z kroków było usunięcie drewnianych tablic, na których spisano prawa wszystkich zwierząt, ustanowione po przegnaniu czerwonego człowieka, ponad trzydzieści lat temu. Zresztą ostatnio brylanciarze ostro przy nich majstrowali. Którejś nocy dodali do punktu siódmego, mówiącego, że wszystkie zwierzęta są równe, dopisek: ale niektóre są równiejsze.
Pomarańczowi co prawda ostro protestowali, ale na zwierzęcym zgromadzeniu, które odbywało się co jakiś czas w czerwonej oborze, mieli mniejszość. Brylant kazał też zamknąć folwarczny trybunał, odtąd sam miał osądzać spory między zwierzętami. Jednocześnie kazał lepiej karmić podwórkowe psy, zdjąć kagańce i spuścić z łańcucha.
Nadszedł jednak czas wyboru naczelnego przywódcy folwarku. Przez pięć ostatnich był nim niejaki Adrian, wcześniej mało znany wieprzek chudzina. Przez pięć lat odpasł się jednak mocno, nabrał wagi. Aczkolwiek roli to on większej nie odgrywał, tak naprawdę rządził ze swojego skromnego chlewika mały knur Brylant, wszyscy to wiedzieli. Raz co prawda Adrian starł się z wieprzem Kurkiem, odpowiedzialnym za szczekaczki i kino, ale szybko został sprowadzony do parteru, pouczony, jakie jest jego miejsce na folwarku.
Wyborcza walka była zaciekła. Ze szczekaczek dudniły ostre słowa, piętnujące knura Trzaska, straszące owczarkami niemieckimi, arabskimi wielbłądami, a zwłaszcza zboczonymi pingwinami spod znaku tęczy. Ostrzegano, że pomarańczowi zabiorą darmowe żarcie, oddadzą folwark z powrotem dwunożnym. Obiecywano trzy razy więcej darmowego jedzenia, Wiekowych już niepracujących zapewniono o dożywotnim utrzymaniu.
Mimo to, ku wielkiemu zdumieniu Brylanta i jego przybocznych, Trzaskowi udało się zdobyć prawie połowę głosów. Nie przeszkodziła w tym atakująca od paru miesięcy folwark tajemnicza choroba zwana końwidem, nazwana tak konia Wida, który pierwszy na nią zapadł. Zwierzęta licznie stawiły się na głosowaniu w czerwonej oborze.
Nie minął miesiąc, a spokój z powrotem zagościł na folwarku. Zniknęły tablice z obietnicami, ze szczekaczek znowu leciała skoczna muza w wykonaniu niejakiego wieprzka Zenka. Tłuczono tylko nadal z rozpędu pingwiny rozwieszające nocą tęczowe flagi.
Pomarańczowi pogodzili się z porażką. Przyszło im to z tym większą łatwością, kiedy knur Butapren zaproponował, żeby członkowie zgromadzenia zwierząt przyznali sobie większą ilość żarcia. Stwierdził, że co prawda – tu cytat – „dostaną wpierdol od opinii folwarcznej, ale potem sprawa przyschnie, a żarcie zostanie”. Pomarańczowi skrzętnie się zgodzili, bo jak mawiał wieprzek Kiepski: Petunia nie omlet.
świetne :)