Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami, w Natangii, krainie spływających wód zwanej, żył sobie mały beżowy odkurzaczyk, o wdzięcznym imieniu Odyssey. W domu pod bocianem zagościł u progu srogiej zimy, pięć lat temu.
Przez te wszystkie lata dzielnie służył mieszkańcom, a trzeba wam wiedzieć, że służba to była niełatwa, bowiem, w domu, oprócz dwójki ludzi, mieszkało sześć kotów i dwa psy. Koty jak to koty, lubią czystość, ale z psów były straszne brudasy.
Mały odkurzaczyk, dzień po dniu, dzielnie połykał hałdy kurzu, sierści, piasku, ziemi i błota. Gdyby zebrać to wszystko w jednym miejscu, to usypałaby się góra większa od kopca Kościuszki.
Nocami, kiedy dom i jego mieszkańcy spali, przytulony do mruczącego zielonego smoka Odyssey marzył o innym życiu, w którym nie będzie musiał tak ciężko harować.
Mógłby być kosmolotem przemierzającym bezkres wszechświata. Od starej pralki, która zmarła na wiosnę słyszał o żelazkolocie, którym podróżowali sławni Tytus, Romek i Atomek, to dlaczego nie miałby być Odkurzaczolotem?
Tego zimowego poranka, kiedy człowiek góra, zwany Fraglesim zaczynał czyścić bebechy zielonego smoka, nie spodziewał się nasz mały bohater domu, że lada moment jego marzenie się spełni. W pewnym momencie usmarowany sadzą, spocony jak palacz w maszynowni parowca Fraglesi, chwycił za trąbę odkurzaczyka, i zaczął nią ( pomroczność jasna?) zasysać zawartość palnika.
Odyssey poczuł nagle pęczniejący w jego małym brzuszku żar. Przez tylne otwory zaczęły buchać płomienie, jak z dyszy najprawdziwszej rakiety kosmicznej.
– Yes! Yes! Yes! – zakrzyknął z radością Odyssey. – Zaczyna się moja kosmiczna odyseja!
Człowiek góra zwany Fraglesim, z łbem wetkniętym w odbyt zielonego smoka niczego nie zauważył.
– Co tu tak śmierdzi plastikiem – mruknął tylko zdziwiony.
– Lecz co? Ałaaaaa! Boli! Płoneeeee – wył mały odkurzaczyk. – Już nie chcę być odkurzaczolotem! Przestań! Wyłącz!
Fraglesi wytknął łeb z zielonego smoka, i przetarł ze zdumieniem, zawalone sadzą oczy. Rzucając licznymi urwami, i erdolami, czym prędzej wyłączył z prądu bohatera tej smutnej opowieści.
Płonący, z wielką dziurą w brzuchu Odyssey został bezlitośnie wyrzucony w głęboki śniegi i tam skonał tego zimowego dnia. Już nigdy więcej mały odkurzaczyk nie będzie przemierzał rozległych podłóg domu pod bocianem, zbierając pokornie muł pozostawiony przez jego mieszkańców.