Poprzedni rekord udało się pobić wiosną 2020 roku, podczas pierwszej fali. Przez trzy tygodnie nie opuszczaliśmy wyspy bezludnej, konsumując zgromadzone zapasy. To był czas lockdownu.
Pod koniec nie było łatwo. Jechaliśmy na konserwach turystycznych, których smak miał się nijak do tego, co pamiętałem z letnich wojaży z rodzicami pod namiot w latach 70. XX wieku. Namiętnie spożywany przeze mnie podczas studiów (przełom lat 80-90) paprykarz szczeciński, miał z tamtym wspólny jedynie kolor. Gdyby lockdown miał miejsce latem, może pociągnęlibyśmy dłużej, pałaszując dary ziemi.
Zwykle zakupy robimy raz w tygodniu, to znaczy robi je Graszka, bo dla mnie, jak dla większości facetów, to katorga. Jeżeli już muszę brać w nich udział, a nie uda mi się zostać, aby pilnować auta, to zawisam na wózku, prezentując wkoło moje udręczenie.
Latem, po zaszczepieniu, kiedy korona nieco odpuściła, Graszka sama robiła aprowizację. Działo się tak nawet podczas czwartej fali. Ale mimo doładowania trzecią dawką czipów, przekonałem Graszkę, że musimy podnieść sanitarny level z poziomu żółtego na jasnoczerwony. Na czas, dopóki nie przepali się omikron, z którym, z faktu jego bardzo wysokiej zaraźliwości (wystarczy 10 sekund) nie ma żartów.
Dlatego też zrobiliśmy wczoraj olbrzymie zakupy (za ponad tysiaka!) i się zabarykadowaliśmy. Wszelkich intruzów będę odganiał widłami i szczuł psami, choć te nasze słodziaki marnie się do tego nadają.
Pomyślałem też, że podobnie jak rok temu, rozstawię tablice z groźnymi napisami, a koło domu położę na podjeździe stracha na wróble – wypchane słomą moje stare ubrania, tak żeby z daleko wyglądało to na ofiarę zarazy.
Siedlisko, owa wyspa bezludna z latarnią morską, jak je czasem nazywam w myślach, jest dobrze przygotowane do izolacji. Jest na tyle duże, że można się zasapać, obchodząc je wkoło. Jest bieżąca woda, prąd, w razie czego studnia. Opału powinno starczyć do maja. Rozrywkę zapewni pierdylion netflixów, jutub, analogowe książki w ilości ponad tysiąca.
I będziemy tak siedzieć jak u Pana Boga z piecem i patrzeć przez internetową lunetę, jak przewala się omikronowe tsunami, rozbijające w drobny mak służbę zdrowia i rozkładające na łopatki, na wpół z polskim bezładem, gospodarkę.
Problem, że tego żarcia pewnie na dłużej niż trzy tygodnie nie starczy, i co wtedy? Udać się w postapokaliptyczny świat, czy też zacząć od kotów, psów…