Dziennik z czasów zarazy – fala piąta – dzień 04

Ciepłe zachodnie wiatry zlizały z natangijskich pagórków biel, na powrót dominującą barwą jest rdzawa ochra. Natangia (Nātanga) to kraina o spływających wodach – tak nazywali ją Prusowie – prawdziwa terra inhabitalis.

Oj tak, spływające wody potrafią tu nieźle dopiec. Przekonaliśmy się o tym w pierwszym roku, kiedy próbowaliśmy uprawiać offroad błotny naszymi miastowymi autami. W maju 2017 r. nabyłem oplową tankietkę w wersji sport i udręka się skończyła, a zaczęła frajda.

Mieliśmy nie udawać się do zaomikronowanego Dziurowa (tak złośliwcy nazywają nasze miasteczko), ale zebrało się trochę wysyłek z książkami. Ubrałem się więc w kombinezon, na plecy zarzuciłem dwie butle z tlenem, czerep skryłem w hełmie wyposażonym (super wynalazek!) w miniaturowe wycieraczki.

Ubłocony niczym rasowy ofrołdowiec dotarłem do paczkoszafy, która okazała się być wredną. Paczkę co prawdą wydała, ale przyjąć wysyłek nie raczyła. Cosik się w niej zwiesiło widocznie z powodu natangijskiej wilgoci.

Byłem przekonany, że ulice będą wyludnione, miejscami zalegać będą zwłoki antyszczepów, których nie będzie komu usuwać. Oczami wyobraźni widziałem splądrowaną i spaloną biedrę, domy z oknami zabitymi deskami, na których drzwiach ktoś farbą nasmarował „Uwaga! Zaraza!”.Wojskowe patrole z psami. Uciekające w popłochu psy i koty, ścigane przez wygłodniałych zombi, którzy oparli się co prawda chorobie, ale których umysły opanowały wstrzyknięte mikroczipy, czyniące z nich sterowanych przez sieć 5G niewolników.

Nic z tych rzeczy. Na ulicach normalny o tej porze ruch. Staruszkowie, matki z dziećmi, uczniowie wracający z pobliskiej szkoły. Żadnych zwłok, żołnierzy przy koksownikach, czołgów. Na poczcie uśmiechnięte i miłe jak zwykle, tryskające zdrowiem panie urzędniczki.

Nie zdjąłem jednak hełmu (choć wycieraczki słabo zbierały wilgoć) a tlen czerpałem z butli. Przed wskoczeniem do czołgu, polewałem się orlenówką z 5 litrowej bańki. W środku małym gazowym palnikiem opalałem rękawice.

Do domu wróciłem szczęśliwie. Odsiedziałem dziesięć minut w ultrafiolecie w śluzie wejściowej. Zzułem z siebie kombinezon, wylałem wodę, która zebrała się w gumowych butach. Ciężka to była misja, ale zakończona sukcesem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.