W czerwcu minęły trzy lata jak zamieszkaliśmy na natangijskiej wsi. Parę razy zabierałem się do spisania paru refleksji na ten temat, ale jakoś nie mogłem się zebrać w sobie, a to praca, a to obowiązki domowe, a to słowa nie chciały się kleić.
Z perspektywy trzech lat można już racjonalnie oceniać słuszność decyzji o zamieszkaniu w całkiem innym miejscu i w innych warunkach. Minęła już faza zauroczenia, opadła adrenalina, pokonało się różne przeciwności, zapuściło głęboko korzenie wypuściło nowe liście.
Nie żałuję tej decyzji, choć były momenty, że kląłem jak szewc, przywołując ów domek w Bieszczadach. Po burzy zawsze jednak wychodziło słońce, i było pięknie. A pokonanie przeciwności umacniało w przekonaniu, że człowiek da sobie radę z następnymi.
Największym problemem związanym z życiem na wsi, jest kwestia za co się utrzymać. Abstrahuje od sytuacji w której ktoś zostaje rolnikiem, zajmuję się hodowlą zwierząt, przetwarzaniem żywności, ma wysoką emeryturę, dostał wielki spadek itp.
Kwestię pracy trzeba dobrze przemyśleć, bo być może i koszta życia na wsi są nieco niższe, ale gros wydatków oscyluje na tym samym poziomie. A jeżeli jeszcze ma się do spłacania kredyty, to momentami może być całkiem niewesoło.
O wiele rzeczy trzeba (w porę) zadbać np. o opał na zimę. Różnie też może być z dojazdem do domu zimną porą roku, warto nauczyć się samemu piec chleb i mieć zapasy jedzenia w domu. Jak zabraknie kawy/cukru/soli to sklepik niestety nie jest za rogiem. Aczkolwiek od Biedronki w miasteczku dzieli nas około trzech kilometrów, autem parę minut.
Jedno na pewno jest całkowicie inne – upływ czasu. Tutaj żyje się wolno, w rytmie pór roku. Od matki natury nie dzieli nas szklana kopuła, wystarczy przekroczyć próg domu, aby znaleźć się pośrodku pagórków natangijskich, pod wysokim niebieskim niebem.
W trakcie pracy lubię co pewien czas, zwłaszcza teraz gdy jest tak pięknie, wyjść przed dom na łoborę, zrzucić łapcie i gołymi stopami zanurzyć się w trawę, przysiąść na ławeczkę koło oczka wodnego, popatrzyć na bociany, które ćwiczą młode skrzydła, posłuchać świerszczy, wycałować się kotką koksą.
Siedzę tak siedzę i dumam na przemijalnością. Kolejne pokolenie bocianów opuszcza gniazdo. Jeszcze nie tak dawno temu zielone pagórki pokryły się złotem, czerwieni się jarzębina, pożółkł wrotycz, zaś u mych stóp panieńskim rumieńcem dzięcielina pała.
I wiem, że nie minie parę dni i przełamie się lato, bez pożegnania znikną bociany, zaczną nawoływać się do odlotu kormorany, wysoko ponad obłokami, przemkną rozgęgani lotnicy. Zacznie się czas zbiorów, a potem nastanie zimna ciemność.
Koła czasu nikt ani nic nie jest w stanie zatrzymać. Ale tutaj na skraju świata przynajmniej obraca się ono powoli. Jest jeszcze tyle do zrobienia, tyle marzeń do zrealizowania. Oby. إن شاء الله (in shā’ Allāh)
Chęć życia w czasie powolnym nie była jedynym z powodów, dla którego przenieśliśmy się na wieś. Chodziło też o to aby odsunąć się od tego co nam się nie podoba, co powoduje dyskomfort, na co się nie godzimy.
Wydaje mi się że jestem osobą racjonalną, myślącą perspektywicznie, nie ulegającą (zbytnio) emocjom, uporządkowaną, taką która lubi mieć wszystko zaplanowane. Być może wynika to z tego, że z zawodu jest informatykiem, programistą internetowym. A w komputerach wszystko musi się zgadzać co do najmniejszego bitu. Daleko mi, taką mam nadzieje, od bycia oszołomem.
Nie daje wiary wszelkiej maści teoriom spiskowym, od których dudni w Internecie. Nikt nie rozpyla z samolotów trucizn, na biegunie nie ma otworów do wnętrza ziemi, Tesli nikt nie zamordował, a Elwis ? Podobno widziano go ostatnio w… ;-) Jeżeli w coś wierzę, to musi być to być poparte (sorki Adaś) mędrca szkiełkiem i okiem.
Parę dni temu mój znajomy napisał w mejlu: „Pogoń za pieniędzmi, nie wiadomo po kiego H*. Rozumiem opłaty trzeba zrobić, do gara jakiegoś ochłapa wypadało by wrzucić. Ale zabijać się po to aby kupić nowszy model audi czy bmw…. Moim znajomym odjebało kompletnie, Na każdym spotkaniu słyszę o awansie czy o ilości zarobionej kasy.”
Obserwuje to już od dawien dawna. Długo zastanawiałem się czy to ja, z wiekiem gorzknieje, czy świat po prostu wariuje. Teraz jestem już pewien, że to drugie.
Ludzkość przypomina gościa siedzącego wysoko na drzewie, piłującego zapalczywie gałąź na której siedzi. Albo przepełniony do granic możliwości autobus bez kierowcy i z niesprawnymi hamulcami, który coraz szybciej zjeżdża górską drogą, a na końcu długiej prostej jest ostry zakręt.
Jest nas po prostu za dużo i za dużo chcemy. Rozpasany konsumpcjonizm, rzeczy które stają się szybko niemodne albo/i psują się jak tylko skończy się gwarancja. Nie opłaca się naprawić, lepiej wyrzucić i kupić nowe. Zresztą nie będę się rozpisywać, ci którzy widzą problem, doskonale mnie rozumieją, ale więcej jest takich jak pasażerowie wspomnianego autobusu.
Przejadamy ziemię. Prawie już ją zjedliśmy. Naukowcy biją na alarm, że za chwilę będzie za późno, o ile już nie jest. Koniec świata jaki znamy nie nastąpi za życia naszych wnuków, nastąpi to wkrótce, za 20-30 lat, albo szybciej, kiedy wkurzony Zeus przywali w nas wielka planetoidą, albo wybuchnie superwulkan, albo naszą elektronikę przysmaży słoneczko, bo to że w popełnimy zbiorowe sepuku naciskając czerwone guziki nuklearne, raczej nie wierzę. Dobra, koniec mrocznych wizji rodem z filmu Mad Max. Zanim to się stanie warto się przygotować.
Nie, nie będę zakopywać beczek z żarciem. Nie zbuduje bunkra ani twierdzy, nie uzbroję się po zęby. Ale w razie potrzeby wyżywię się sam. Prąd wyprodukuje wiatraczkiem albo/i z pomocą słońca. Zetnę szybko rosnące drzewo, które właśnie posadziliśmy. Nauczę strzelać z łuku i na obiad będzie udziec sarny, które teraz tak złośliwie obgryza moje szybko rosnące drzewa.
Najważniejsze są jednak dobre relacje z innymi podobnie myślącymi ludźmi, tworzącymi lokalną społeczność. Ja pomogę tobie, ty pomożesz mi. Razem pójdziemy na polowanie i dorwiemy wielkiego mamuta. Ja wyhoduje warzywa, zamienię się z tobą na jajka/świniaka/groty do strzał/…
Więc kiedy cofniemy się do średniowiecza, jakoś uda nam się przeżyć. Tu na wsi, z dala od gruzów wielkich miast.
No dobra, trochę się zapędziłem, może aż tak źle nie będzie.
:))))))
Cytat:”Aczkolwiek od Biedronki w miasteczku dzieli nas około trzech kilometrów, autem parę minut.”
Nie poznaję kolegi!
Jak to autem??
A gdzie marszobiegi, kijki?
Eeech, wszędzie auta, smartfony, facebooki i inne GPS :-(
„…na natangijskiej wsi” – nigdy wcześniej nie słyszałem. Zaintrygowało i zmusiło mnie do poszukania w internecie i chyba już wiem mniej więcej , gdzie autor wylądował.