Według nacięć jakie zrobiłem na oparciu łóżka, ukradzionym ze stołówki nożem, dzisiaj ostatni dzień. Jutro tuż po śniadaniu powrót. Hurra!
Najwyższa więc pora na podsumowanie tych siedmiu bardzo długich dni.
Są dwa rodzaje urlopów. Urlopy przed fascynację oraz urlopy przez wymęczenie lub negację.
Pierwszy rodzaj polega na wycieczce dookoła świata, w ciepłe kraje, Himalaje, Tybet. Może to być też piesza wycieczka dookoła Polski. Lub żeglowanie.
Jednym słowem realizacja przedsięwzięcia, o którym marzyło się od dawien dawna.
Drugi rodzaj praktykowany jest przez przytłaczającą większość ludzi. Polega on na poddaniu się warunkom przeciwnym do tych jakie ma się w domu.
Jeżeli mieszkasz w mieście, w bloku, wyjeżdżasz na wieś. W ustronne miejsce, gdzie panuje cisza i spokój. Jeżeli mieszkasz na wsi, w domu otoczonym dużym ogrodem, to udajesz się do kołchozu.
W moim przypadku, nieodmiennie ma miejsce ten drugi rodzaj.
Mieszkam w dużym, przestronnym domu, położonym na krańcach Gdańska. Praktycznie na wsi. Urlop więc spędzam w hotelowcu na kilkaset osób, w tym 200 rozwydrzonych kolonistów, 50 notorycznie podpitych studentów oraz 20 matek z wrzeszczącymi cały dzień smarkaczami.
Pokój jest znośny, ale dopiero po jego zmianie. Wcześniej byliśmy w oku cyklonu, czyli w skrzydle okupowanym przez kolonie letnie.
Kabina prysznicowa ciasna niczym garnitur ze ślubu. Ludziom o słusznej posturze, trudno się w niej obrócić, nie wspominając o schyleniu się po mydło.
Kartonowe drzwi i korytarz, którym przechodzi 1200 osób na godzinę. Całą dobę. W godzinach późnonocnych z pijackim śpiewem na ustach.
Panie sprzątaczki rozpoczynające tłuczenie się o godzinie siódmej rano.
Łóżko madejowe (dobrze, że sprężyny nie wyłażą) i przykrótkie.
Tęsknie już bardzo za moim domem. Gdzie nikt nie snuje się i nie budzi mnie nad ranem. Gdzie wanna ma słuszne rozmiary. Gdzie nie muszę szukać Internetu niczym różdżkarz wody. Gdzie mam 800 kanałów w TV, których i tak nie oglądam. Gdzie….
Chyba już odpocząłem. Pora wracać :-)
ps. Żona twierdzi, że marudzę. Marudzę?
Nie marudzisz. Ja też zwykle po tygodniu (i to nawet w dużo mniej extremalnych warunkach) mam dość.
Koszmarne to „miejsce odpoczynku” ;). W przyszlym roku polecam naiot, kajak i tydzien machania wioslem. Odciski na dloniach gwarantowane :)
Rozumiem Ciebie, Fraglesie. Jak to wszystkim oświadczyłam na początku naszego pobytu w Wilkasach, też uwielbiam swój dom i tygodniowy wyjazd uważam za wystarczający. Chociaż miłe towarzystwo w tym roku sprawiło, że żal mi naszych wspólnych śniadań, „nasiadówek” z kawą (herbatką miętową:).
Jednak aby pozostać w miarę obiektywna, muszę przyznać, że marudzisz!
Kochani, tam nie jest tak, jak opisuje Fragles! To całkiem przyjemny hotel.
Malgosiu,
a ja i tak Ci nie wierze,mysle ze ten wyjazd zostal
wymuszony na biednym Fraglesie!!
Pisalem juz wczesnie na Mazury -tak ale
15-20 lat wczesniej ,nie lepiej bylo do Chmielna
albo Garczyna?? mam nadzieje ze stonka
kolonijna tam jeszcze nie dotarla..
A tak wogole to moze bieszczady za moim
ulubionym Stedem Stachura i jego i moim
kumplem Rozanskim-tez poeta. Ech, gdzie nas
poniesie skrajem drog.. A moze spotkacie
tam babcie Potegowa? Kto wie.
pozdrawiam i zycze nareszcie odpoczynku
tumba
:) Potęgowa, to raczej „…do wsi Zagubin na Kujawy białe…”
To również mój ulubiony pod koniec 70 i pierwszej połowie 80 lat. A i dziś lubię poczytać i posłuchać :)
Gratuluję ujęcia flaszki w jakże wręcz kosmicznej atmosferze! Z tej niebiańskiej zorzy wyłania się jakiś ponadczasowy pojazd :P
Pozdro
Darek
Bynik!
Wiem, i jestem bardzo daleko od bialych Kujaw
raczej bardzo blisko Brooklinskiego mostu.
a bieszczady to raczej Atlantyda dla tych
ktorzy nie lubia zgielku.
pozdrawiam tumba
Ciekawe spojrzenie na lustro wody,gratuluje:)