To był rok burzliwy.
Po pierwsze, przekonałem się, do jakich świństw są zdolni ludzie podli. Dwulicowi, wyrachowani, zakłamani, pozbawieni skrupułów i zasad moralnych. Dla własnych partykularnych interesów, przeważnie dla pieniędzy. Piszę w liczbie mnogiej, bo nie mam na myśli jednej osoby.
Tworzą oni układ zamknięty, zabetonowany, którego zbrojenie stanowią wzajemne relacje finansowo-towarzyskie, osadzony w mikroświecie prowincjonalnego miasteczka. Bazuję na tej nabytej empirycznie wiedzy (teorię miałem już opanowaną), pisząc moją powieść, której nadałem roboczy tytuł: „Układ prowincjonalny”.
Po drugie, zrozumiałem, jak błędną postawą jest donkiszoteria. Ludzi nie należy uszczęśliwiać na siłę, próbować pokazać im normalny świat. W przytłaczającej większości przypadków wolą tkwić w marazmie, w złudzeniach, wirtualnej rzeczywistości, matriksie. Są jak niewolnicy, godzący się na kajdany w zamian za miskę ryżu. Syndrom sztokholmski w pełnej okazałości. Takie postawy też znajdą odzwierciedlenie w mojej powieści.
Podstawową lekcję, jaką wyniosłem w minionym roku, można streścić jednym zdaniem: nie zmieniaj świata, zmień siebie. Niby to oczywista oczywistość. Na liczniku wyskoczyło właśnie „57”, powinienem więc już dawno kierować się tą zasadą. Cóż, teoria teorią, a praktyka….
Plany na 2024?
Nadchodzący rok będzie dla mnie rokiem intensywnego sklejania słów w opowieści. Poza wspomnianą powyżej powieścią, chcę napisać dalszą część Okruchów. Wspomagam też Graszkę w wydaniu jej książki „Droga do domu”. Postaram się też być aktywniejszy w świecie cyfrowym – FB / Insta / Threads / Watt pad / YT.
Zgodnie z daną sobie obietnicą, na pewno nie pochylę się już nad historią Landsbergu. Aczkolwiek nie wykluczam powrotu do snucia opowieści o Natangii, a może i Warmii (Orneta, Lidzbark, Przodkowo itp.) oraz Barcji. Lubię historię lokalną. Kręci mnie szperanie, zestawianie faktów i pisanie. Wszystko będzie zależeć od dostępnego czasu.
Chcę też powrócić do tematów, którym poświęcałem mnóstwo czasu, zanim nie zacząłem bawić w Don Kichota, czyli samowystarczalność (Off Grid), permakultura, zioła, wege, low-tech, zero waste. Wnikam też dość mocno w filozofię wschodu (Zen i różne takie tam). Jogi na razie nie zamierzam uprawiać, póki co ruszę dupsko i zacznę (w końcu!) ganiać z kijami.
Za cztery, może pięć lat planujemy sprzedać nasze siedlisko i znaleźć nowe miejsce na ziemi. Czy docelowe? Tego nie wiem. O podjęciu tej decyzji zadecydowały wydarzenia w minionym roku. Opowiada o tym Graszka w swoim ostatnim filmie na naszym kanale „Dom pod bocianem” na YT.
(-> https://youtu.be/1pcrqbqX34c?si=Qu8PoIEGV8v_ukp9)
Nigdy nie planowałem mieszkania do późnej starości w domu na zadupiu. Lata lecą jak szalone i co robi z człowiekiem czas, widzę teraz dobitnie na przykładzie moich rodziców. Do niedawna chciałem kupić mieszkanie na rynku w pobliskim miasteczku i w sędziwym wieku przesiadywać na ławeczce, karmiąc gołębie. Teraz wiem, że popełniłbym wielki błąd. To miasteczko dogorywa, starzeje się i wyludnia na potęgę. Zawsze też byłbym tu obcy.
Na starość (cholera! Za 13 lat, o ile dożyję, będę miał 70 lat! A co to jest 13 lat?) lepiej zamieszkać bliżej dużego miasta, bliżej dzieci, lekarzy. Bliżej morza, nad które można pojechać na spacer. Kościół do szczęścia nie jest mi potrzebny. Być może będą to Żuławy, okolice Elbląga, Malborka, może Tczewa. A może Portugalia, kto wie?