W poszukiwaniu zaginionych Indian i… kamieni

Piszący przewodniki turystyczne to notoryczni kłamcy, a na dodatek unieszczęśliwiacze ludzi.

Postawcie się w sytuacji mieszkańców spokojnej, zagubionej w lasach wioski. Któregoś dnia pojawia się przewodnikowy pisarczyna, opisuje jakąś wątpliwą atrakcję turystyczną. No i macie, przepraszam za słowo, przesrane.

Bywa też tak, iż wiedzę o niej czerpie od osób trzecich. Działa wtedy zasada głuchego telefonu.

Przewodnik idzie do druku i odtąd Bogu ducha winni mieszkańcy, mogą zapomnieć o sielskim spokoju. Każdego dnia co pięć minut pod ich płotem przemknie wataha zmotoryzowanych barbarzyńców.

Wyposażona w ów przewodnik rozjedzie nioski, przegna łanie i daniele. Grządki pokryją się metrową warstwą pyłu.

Najgorsza jest jednak sytuacja, gdy atrakcja zaniknie, co zdarzyło się w 2006 roku w przypadku wioski indiańskiej zagubionej w przepastnych kniejach Puszczy Boreckiej.

Indianie, jak to mają w zwyczaju, przenieśli się w inne miejsce. Adnotacja na mapach i przewodnikach została.

Lepiej nie próbujcie pytać aborygenów, gdzie zwiali czerwonoskórzy. Możecie zarobić kosą, albo spuszczą na was Burka.

Zdarza się też tak, iż zrozpaczona ludność likwiduje (po cichu) atrakcję. Tak stało się w przypadku Fuledzkiego Rogu. Kiedyś jednego z największych głazowisk polodowcowych w Polsce.

Piszący te słowa funduje nagrodę temu, kto odnajdzie tam choć jeden głaz. Okoliczne mury, domy i stodoły oprą się największemu białemu szkwałowi, trąbie powietrznej, a nawet tornadu.

Jedna myśl nt. „W poszukiwaniu zaginionych Indian i… kamieni

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.