Dom pod bocianem stałby się niechybnie domem nad rozlewiskiem, gdyby nie fakt, że Wojtek kiedy małym chłopcem był (hej!), uczęszczał do akademii budowniczych zapór, kanałów, nawodnych twierdz. Działo się to w mieście Wrocławiu, lat bez mała czterdzieści z okładem, za późnego Gierka.
Na nowo wybudowanym osiedlu Polanka II roiło się od pozostawionych przez budowlańców wykopów. Ja, Sławek (od czterech lat nie ma już go niestety), Grzesiek zwany majonezem, i wielu innych, grzebaliśmy się ku utrapieniu naszych matek („jak ja to dopiorę!?”) i wściekłości ojców („ten wykop może się obsunąć i was przysypać!!!”) w błocku, ucząc się inżynierii budowli hydrotechnicznych.
Chciałem już starą pompę wytargać ze studni, aby wzorem lat ubiegłych wyssać nadmiar H20, ale stojąc nad wyjątkowo wielkim w tym roku rozlewiskiem, pomyślałem, że idiotą byłbym, pompując wodą z górki w dół, zwłaszcza kiedy za każdy kilowat prądu trzeba zapłacić jednym nuggetem, bynajmniej nie z kurczaka.
Pies drapał gazon, którego golenie przychodzi mi z takim trudem – pomyślałem, wbijając szpadel. Sapiąc niczym rakieta pana Stephensona, ruszyłem jak żółw ociężale, w dół zlewni Pregoły. Ciach, wbić szpadel, mlask, oderwać murawę, uyyyyy, rzucić na bok, wbić ponownie, pogłębić, krok w dół, ciach….I tak kroczek po kroczku, w pocie czoła, rozrywałem ciało matki ziemi, a wody natangijskie podążały za mną, jak pacholęta za szczurołapem z Hammeln.
Dwa dni mi zajęła budowa kanału, który połączył spacerniakowy stawik ze stawem za czerwoną oborą. Dumą przepełniony kontemplowałem jak natangijskie wody pluskając radośnie uchodzą w stronę Kamionki, a dalej przez Młynówkę, Elmę i Pregołę oddadzą się Bałtykowi.
Pomyślałem, że ów nowo powstały ciek wodny, nie może pozostać bezimienny, należy ochrzcić go, nadać mu imię, nanieść na mapy. Zatem prawem Demiurga – in saecula saeculorum – zwę cię Bociania Struga, po prusku Gāndars Plūjā, Storchenbach po niemiecku.