Marek Kamiński napisał w swoim rewelacyjnym przewodniku „Wisła, 1047 tajemnic”, iż zapomnieliśmy o królowej naszych rzek. Kto jak kto, ale on, wielki podróżnik, który przemierzył Wisłę parę razy kajakiem, wie co mówi, i całkowicie się z nim zgadzam.
Kto z was ostatnio był nad Wisłą? Nie mam na myśli przelecenia którymś mostem, tylko zejście nad samą wodę, zanurzenie ręki w nurcie? Nie widzę, nie słyszę…
Że brudna? Jeśli tak myślicie to znaczy, że naprawdę dawno nad nią nie byliście. Lata minęły odkąd królowa naszych rzek przestała być głównym ściekiem w tym kraju. Co prawda idealnie nie jest, ale znacznie lepiej niż kiedyś. Co odważniejsi mogą się wykąpać, nie ryzykując, że niby wąż zrzucą skórę.
Wisła jest bezludna. Można stać na jej brzegu godzinami i zobaczyć jedną, może dwie łodzie wędkarzy. Czasem przemknie raźnie pyrkocząc silniczkiem ponton. W kamieniach cicho chlupie woda. Rozedrze się kaczka dziwaczka. Zaklekocze bocian Wojtek.
Znikli flisacy na tratwach. Barki zbutwiały albo zżarła je rdza. Wisła przestała być główną drogą wodną w Rzeczy Pospolitej. Czasem tylko z oddali doleci ryk barek naszych czasów, rozjeżdżających nasze biedne drogi tirów.
Pierwszy raz byłem nad rzeką wczesną wiosną. Zauroczyła mnie leniwie płynąca, iskrząca się w słońcu woda. Wracałem parę razy. Eksplorowałem metodycznie. Niestety tu na północy królowa odgrodzona jest od lądu wysokimi wałami. Za nimi ciągną się poldery, tereny zalewowe. Rzeka jest dobre kilkaset metrów dalej. Latem zielone łąki, wiosną rozlewiska, pełne uroku i niestety tnących komarów.
Ale odkryłem miejsce gdzie można podjechać nad samą wodę. Starą przystań do załadunku wikliny.
Stało się to zupełnie przypadkiem. Któregoś dnia robiłem z wału zdjęcia, i właśnie mijali mnie rowerzyści. – jedziemy na przystań? – rzuciła dziewczyna do towarzyszy. – Przystań? – pomyślałem zaskoczony – A to ciekawe!
Śledziłem ich wzrokiem, patrząc gdzie popedałowali. Po powrocie chwyciłem za dokładną mapę, namierzyłem to miejsce, a potem obejrzałem sobie dokładnie z kosmosu. – Bingo!
Do przystani dojeżdża się wyłożoną kocimi łbami drogą. Skuteczny zniechęcacz dla posiadaczy dobrych aut. Potem jest lepiej. Wyłożona betonowymi płytami droga wije się przez zielone łąki. Pod sam koniec znika z lekka przysypana naniesionym zapewne przez wysoką wodę piaskiem.
Za pierwszym razem odpadłem. Doszedłem do wniosku, że kamikadze nie jestem i żółwia wycofałem, co samo w sobie było niezłym testem dla zawodowego kierowcy jakim powoli się staję. Co najmniej 200 metrów ślepienia w lustra i pilnowanie czy żółw nie zbacza w krzaki, skąd by mógł go tylko wydostać zastęp ciągników.
Za drugim razem, zatrzymałem się, i poszedłem sprawdzić trasę per pedes. Sierota ze mnie. Spękałem jakieś 100 metrów od celu. Piasku było niewiele, spokojnie przejechałem. Przystań jest szeroka, można spokojnie zawrócić. A widok ech….. zobaczcie sami.
ps. Gdzie to jest nie powiem. Mogę zawieźć ale wcześniej zawiąże na oczach szmatę ;-)
Fraglesi opisuje nam piękne miejsca, ale w obawie przed ich zadeptaniem…..mówi musicie je sami znaleźć. Kiedyś harcerze grali w różne gry terenowe, potem były gry i zabawy typu: marsze na azymut, bieg na orientację itp. Teraz będziemy grali w grę: znajdźcie miejsce, którego nikt nie zna i gdzie jeszcze nie stoją budki z pamiątkami.
Wstyd mi się przyznać przyznać – mnie jako wodziarzowi – że Wisły „turystycznie” prawie nie znam. No może znam tylko jej fragmenty, a dokładniej, fragmenty jej brzegów. Powiem – oczywistą oczywistość – że widok Wisły z wysokiej skarpy w Płocku zapiera dech w piersiach.