W przedostatni dzień pojechałem z Bodziem na Łyczaków. Pogoda popsuła się, siąpiło. Szarość sączyła się z nieba. Lwów postarzał się, zbrzydł, a może to przesyt tym miastem sprawił, że zacząłem patrzeć na niego krytycznym okiem?
Na cmentarz zawiózł nas mało rozmowny taksówkarz. Skroił nas na 30 hrywien. Całe dziesięć złotych. Nie chciało nam się telepać tramwajem. Wyrzucił nas pod samą bramą. Oczy zabolały od kwiatów o nierealnych, fosforyzujących kolorach. I znicze takie jak u nas, jarmarczne, cepeliowskie, kiczowate do bólu.
Na placyku za bramą spęd rodaków. Słomiane włosy, buraczane nosy, nieświeży oddech po nocnych Polaków rozmowach. Poubierani w polary z Decathlonu, z siatkami foliowymi z biedronki, czujący się niczym panowie, którzy wrócili na dawne włości. Głośni i swoim mniemaniu żartobliwi. Niczym mrówki drepczą utartą ścieżką za przewodnikiem stada.
Julian Ordon (ten od reduty, który wcale nie zginął, ani jej nie wysadził – podobnież ruscy ogien zapruszyli) a tu Banach (kto? Aa ten matematyk) Obok Konopnicka (Matka zapal znicz, kurde ma kto zapałki?) Czym prędzej ewakuowaliśmy się z Bodziem. Pomaszerowaliśmy pod górę. Byle z dala.
Łyczaków położony jest na wzgórzach, zupełnie jak gdańskie Srebrzysko. Jest bardziej chaotyczny, zwłaszcza w dalszej jego części, gdzie nie docierają wycieczki. Groby leżą porozrzucane, niektóre przekrzywione, poupychane bez ładu i składu. Polacy, Ukraincy, Rosjanie, Ormianie, Niemcy, jedni obok drugich, prawie pół miliona osób. Leżą i słuchają śpiewających ptaków.
W dole miasto żywych żyje swoim życiem. Trąbią auta, dzwonią tramwaje, niebo rozcina odrzutowiec. Tu zaś w mieście umarłych czas stanął. Jego mieszkańcy patrzą z medalionów. Porcelanowe zdjęcia w kolorze sepii.
Mężczyzna o uśmiechniętych oczach i falujących włosach, jakaś dziewczyna w śmiesznych butach, żołnierz z medalem i fantazyjnym wąsem, dziecko o wzroku dorosłego, młoda kobieta z białą kokardą, gimnazjalista, znowu dziecko, starszy pan. Robię im zdjęcia, a raczej zdjęcia ich zdjęciom. Nie zapamiętam jak się nazywali, ani kiedy umarli. Patrząc w wizjer zastanawiam się jakie mieli życie, co ich radowało, co smuciło, i dlaczego przedwcześnie zmarli.
Wandalom przeszkadzało to spojrzenie. Wiele z medalionów, zwłaszcza tych polskich, wytłuczono. Dlaczego? Komu to przeszkadzało? Tego się nie dowiem, mogę się tylko domyślać.
Wyszło słońce. Przystanąłem, zdjąłem polar (obowiązkowo z decathlonu). Patrząc na opadające w dół miasto umarłych, pomyślałem, że ani się nie obejrzę i tu trafię. To nie była smutna myśl. Tak po prostu jest. Lecz zanim to się stanie trzeba wycisnąć z czasu, który pozostał co się da. Wycisnąć życie jak pomarańczę. Zostawić po sobie bynajmniej nie majątek pod postacią pieniędzy, nieruchomości czy różnych dupereli. Zostawić, właśnie… co zostawić?
Zdjęcia z tego dnia we Lwowie możecie obejrzeć w mojej galerii
Czytałam wpis trzykrotnie, za każdym razem przychodziła inna refleksja. Mimo, że piszesz o cmentarzu, umieraniu, tekst wcale nie jest smutny…. Nie wszyscy pisarze mają taką zdolność, zatrzymania czytelnika na chwilę, po to, żeby pomyślał nad swoim życiem. Tobie się udało. To zadane przez Ciebie pytanie cyt „Zostawić, właśnie co zostawić?”, zapewne kierujesz do samego siebie, ale też do czytelników. To skłania do myślenia, refleksji, zadumy.
Nie czas jeszcze na umieranie, długa kręta droga przed Tobą. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ja Ci podpowiem co zostawisz po sobie- piękne zdjęcia, dokończoną powieść „Nadkomisarz Gerhard Hein i jeszcze kilka innych, które nie mają jeszcze tytułu a drzemią gdzieś w twojej głowie.
Kiedy czyta się takie teksty i ogląda takie zdjęcia, człowiek zastanawia się jak to się robi?. To oczywiście pytanie retoryczne. Niezaprzeczalną prawdą jest fakt, że każdy może nacisnąć spust migawki. Patrzeć a dostrzec w tym jest cała filozofia. Ty potrafisz dostrzec.
Co ja zostawię po sobie?- to myśli na dzisiejszy wieczór. Pozdrawiam. Gratuluję
@Graszka:
'Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ja Ci podpowiem co zostawisz po sobie- piękne zdjęcia, dokończoną powieść „Nadkomisarz Gerhard Hein i jeszcze kilka innych, które nie mają jeszcze tytułu a drzemią gdzieś w twojej głowie.’
Czy wolno mi będzie zwrócić uwagę na drobny błąd logiczny? Jeśli one tylko drzemią w głowie, to trudno zakładać, że ja Fraglesi po sobie zostawi, raczej zabierze ze sobą chyba :>
A co do wytłuczonych medalionów, widziałem w życiu parę niemieckich cmentarzy na Mazurach i w okolicach Zielonej Góry. Ujmę to nieco metaforycznie tak: każdy ma swego zająca, którego się boi oraz swoją żabę, która przed nim ucieka…
@ Becalel – nie gniewam się. Nie mam powodu, faktycznie, źle to sformowałam. Mam jedynie nadzieję, że Fraglesi zrozumiał mój przekaz. A jeśli nie….żeby nie zabrał ich ze sobą, niech w końcu się zmotywuje i spisze swoje myśli.