Mojej łódki jeszcze nie ma. Na razie rośnie sobie gdzieś w lesie pod postacią drzewa, które cieszy się kolejną wiosną, śpiewem ptaków, pieszczotą wiatru. Lecz pewnego dnia bezlitosny morderca drwal jazgotliwą, śmierdzącą olejem piłą łańcuchową pozbawi je życia. W tartaku potną je na kawałki, w suszarni wysuszą i będzie czekało na mnie pod postacią sklejki i tarcicy w składzie drzewnym. Lecz jeszcze trochę wody w Wiśle musi upłynąć.
Pomysł na łódź własną naszedł był mnie już jakiś czas temu. Zanim z niemieckiej sanitarki wyrychtowałem Żółwika, dumałem nad czymś co mogłoby chyżo sunąć po wodzie. Na czas jakiś pomysł trafił ad Acta, lecz wrócił ze zdwojoną siłą w styczniu zeszłego roku. Napisałem wtedy o marzeniu życia.
W kwietniu 2012 roku, tuż przed Wielkanocą byłem bardzo bliski kupna łajby. Fundusze zostały uwzględnione w budżecie, łódź upatrzona, opukana, utargowana. Pojechałem podpisać umowę, lecz długopis w ręce sprzedającego zadrżał gdy zorientował się, że chcę go oszwabić, proponując zaliczkę a nie zadatek. Do konsumpcji nie doszło.
Lato minęło na tęsknym oglądaniu łódek z brzegu. Jesień nastała i wnet sroga zima, a ja sukcesywnie, na spółkę z kryzysem, łajbę sobie z głowy wybijałem. Na wiosnę roku 2013 pewien byłem, że już mi przeszło, żem ozdrowiał. Lecz nadzieja matką. Choroba zaatakowała ze zdwojoną siła. Nie uleczę się z tego, nie ma siły.
Szperając po sieci natrafiłem na parę ciekawych stron, zwłaszcza stronę Pana Maderskiego, który jest ojcem wielu bardzo udanych drewnianych jachtów. Poczytałem o tym, że samodzielna budowa to rzecz wcale nie taka straszna ani droga. Wielu to się udało. Więc czemuż nie mi ?
W młodości byłem fanem Adama Słodowego. Trochę majsterkowałem, udało mi się nawet kiedyś zrobić jedną półkę z drewna, oraz, wraz z Tatą piaskownicę dla syna. Półka co prawda trochę odstawała od ściany, ale z tego się nie strzela.
Ze wspomnianej strony pożeglowałem odnośnikami na inne, w których zapaleńcy dość szczegółowo opisują swoje zmagania z budową (ku przerażeniu domowników) parometrowych łajb w mieszkaniach m-2, małym ogrodzie, tudzież w piwnicy, w której potem trzeba było wyrąbywać ścianę.
– Mężczyzna musi postawić dom, spłodzić syna, posadzić drzewo i… zbudować łódź – pomyślałem.
Mam więc plan. Muszę najpierw zarezerwować finanse co w dzisiejszych czasach może być nieco trudne. Znaleźć miejsce na tzw. szkutnię czyli w miarę obszerny barak, kupić plany, zamówić drewno a potem budować, budować, budować…..
ps. Poniżej Fraglesi wodniak
Flagresi,
Szczerze odradzam “wlasnoręczną” budowę, zbyt dużo czasu i zachodu, myślę że szybciej i w rezultacie taniej jest kupić gotowa łodź. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, bo sam budowałem (i kiedyś zbudowałem) jacht.
Rozumiem Twoje „marzenie życia” sam teraz znowu noszę się z zamiarem nabycia jakiegoś „pływadła”.
Wczoraj przeczytałem jednym tchem książkę Piotra Targowskiego pt. Moja łódka czyli zwierzenia szaleńca i …. to było jak wiadro zimnej wody na mój rozpalony łeb ;-))) Autor planował zbudować swoją pierwszą łódkę w rok, zajęło mu to … 5 lat.
Muszę to przemyśleć
Nic na wariata
Flagresi,
Wlasnie o to mi chodzilo…
Pojedź do Wrocławia. Odszukaj w Harceskiej Stanicy Wodnej tę łódkę, w której siedzisz na załączonym zdjęciu. Poproś kuzyna Andrzeja (dla niewtajemniczonych: to ten wysoki harcerz – żeglarz, widoczny na zdjęciu „pod literą” S) żeby ci pomógł tę łódź odnaleźć. Kup ją i możesz ruszyć do odbudowy / budowy – zależnie od jej stanu. Powodzenia !