Domy opuszczone przez człowieka umierają. Pruskie domy umierają szybko, zwłaszcza gdy pomogą im w tym szabrownicy. Wystarczy, że zacznie przeciekać dach i po kilkunastu latach pozostaje po nich pagórek rozpadających się cegieł i butwiejących belek oraz desek. Ten dom jeszcze parę lat temu nadawał się do zamieszkania, ale jego nowi właściciele nie mogli, póki co w nim zamieszkać na stałe. Los rzucił ich daleko, a dom czekał w milczeniu, na ludzi, którzy ponownie wypełniliby jego wnętrze.
Czytaj dalejArchiwa kategorii: Bez kategorii
Dziennik z czasów zarazy (dzień 17)
W pewnym momencie, kiedy już kanapa wbija się w rzyć, uwiera wzdęty od nieróbstwa kałdun, gdy uszy bolą od samojęków, zrywam się, narzucam na plecy kapotę, wciskam w gumofilce, na baniak zakładam czapkę i wypełzam naprzeciw wiatrom.A wieje dzisiaj niemiłosiernie, i siecze ostrym lodem.
Czytaj dalejGórka zarazy
Henryk, lat czterdzieści, ojciec czwórki dzieci, mieszkaniec małej wioski leżącej w północno-wschodniej Polsce, na co dzień pracuje w Niemczech. W jego okolicy nie ma pracy, jako budowlaniec zarabia całkiem nieźle na budowach w okolicach Hamburga. Do domu przyjeżdża na parę dni mniej więcej raz na miesiąc.
Niestety z powodu epidemii pracodawca Henryka postanowił wstrzymać prace. Henryk i jego sześciu kolegów wsiedli w sobotnie południe do wysłużonego Vana i pognali w stronę Polski. Kierowcy nie trzeba było popędzać, gdyby przekroczyli granicę po północy groziła im kwarantanna.
Jechało się im całkiem wesoło, szybko rozpili trzy połówki, granicę przekroczyli kwadrans przed północną. To jeszcze Henryk pamiętał, potem urwał się mu film. Siedzący koło niego kumpel Zenek, mieszkaniec Hajnówki, co chwila kaszlał. Żartowali z niego że już załapał i ma przesrane. Czesław tłumaczył że to zwykłe przeziębienie. Zenon zmarł trzy tygodnie później w szpitalu zakaźnym w Białymstoku.
W niedzielny poranek pożegnał kumpli w Lidzbarku pod dworcem, do domu powiózł go syn sąsiada, Jasiek. Po sutym powitalnym śniadaniu, poszedł odespać podróż, ale wcześniej wygonił na dwór dzieciaki.
–
Ale dziecki majom siedzieć w chałupie, wirus… – zaprotestowała
żona.
– Wirus sryrus – przerwał jej – niech pograjom w
piłkę, ruch im dobrze zrobi. Wymęczone parodniowymi koronaferiami
henrykowe latorośle pognały na wioskowe boisko, gdzie bawiła się
już reszta dzieci. Jeszcze tego samego dnia malutki wirus zagościł
w większości domów w rodzinnej wiosce Henryka.
We wtorek wpadł szwagier Czesław, który również pracował w rajchu. Nie zdążył przekroczyć granicy przed niedzielą i obowiązywała go kwarantanna, z której sobie nic robił. Zdążył już nawet zrobić z żoną wielkie zakupy w okolicznym miasteczku, zostawiając w nim oprócz paruset złotych, parę milionów wirusów.
We wtorkowy wieczór do Henryka i Czesława, dołączyło jeszcze paru kumpli z okolicznych wsi. Impreza trwała do wczesnego środowego ranka, kiedy to panowie posnęli w objęciach, pod stołem w salonie nowego domu Henryka.
Pod koniec tygodnia Henryk zaczął kaszleć, a potem dostał wysokiej gorączki. Żona chciała wezwać pogotowie ale jej zabronił, to grypa – wycharczał – złego diabli nie bierom! Nałykał się tabletek, które były w domu, a kiedy temperatura spadła, wsiadł w swego passata B5 Tdi (z którego był bardzo dumny) pojechał do miasteczka aby załatwić parę spraw. Odwiedził dwa urzędy, parę sklepów, zawitał na cpn, wstąpił do hurtowni budowlanej do kumpla. Wszędzie zostawił wirusowy ślad.
W sobotę rano dopadł go straszny, suchy kaszel, z trudem łapał powietrze. Dopiero jak stracił przytomność żona zdecydowała się wezwać pogotowie. Niestety przyjechało ono za późno. Henryk nie doczekał się swojej kolejki. Jedyna w okolicy karetka zwoziła do szpitala w powiatowym mieście chorych z miasteczka i okolicznych wsi, których umieszczano na korytarzach, i w namiocie polowym ustawionym przez wojsko. Szpital był wyposażony w trzy respiratory.
Na respirator nie załapał się parę dni później ojciec Henryka, a także rodzice Czesława i jego żona. Wszyscy, podobnie jak wielu innych spoczęli na cmentarzu komunalnym koło miasteczka. Wzgórze na którym malowniczo rozciągał się cmentarz nazwano po latach górką zarazy.
–
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci, miejsc i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. Czy taka historia może się zdarzyć? Odpowiedzi udzielcie sobie sami.
2019 -> 2020
Jaki był ten rok?
To kolejne podejście do podsumowania mijającego roku, i odbijam się od ściany. Po raz kolejny zadaję sobie pytanie jaki był 2019 i nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Dobry, zły, przeciętny? Na początku roku nie robiłem większych planów, trudno jest mi więc stwierdzić co zostało odhaczone, a co nie.
Nauczyłem się robić krótsze plany, góra trzymiesięczne, łatwiej się je realizuje. Od jakiego czasy, a właściwie od momentu zamieszkania na wsi, dzielę czas na odcinki : okres letni i zimowy.
Ciepła pora to czas wytężonej pracy, zwłaszcza wokół domu, zaś zima to czas spowolnienia, odpoczynku, przyśnięcia. Wynika to zapewne z bliskiego obcowania z matką naturą, która roztacza swoje królestwo tuż za progiem domu. Chcąc nie chcą trzeba żyć zgodnie z jej odwiecznym cyklem.
To był rok bardzo pracowity i na polu zawodowym i w obejściu. Dużo zrobiliśmy w domu i w jego otoczeniu. Głównie to zasługa Graszki, bo gdyby to ode mnie zależało, to dom i ogród przedstawiałyby sobą obraz nędzy i rozpaczy. Ogród? Wystarczy ścieżka do auta. No ale tak to już jest, że gdyby nie baby tobyśmy nadal siedzieli na gałęzi i wtranżalali banany.
To był rok przywyknięcia do życia na wsi. Adrenalina opadła. Wszystko znormalniało. Niestety też momentami magia. Uzmysławiają to goście z zewnątrz, na których natangijska magia działa z cała wyrazistością, tak jak na nas, na początku.
Zresztą nie ma co odwracać głowy w przeszłość, co się udało to się udało, a co się nie udało, to pal licho. Od paru dni dzień się wydłuża. Odradza się słońce. Ani się obejrzymy zazieleni się wkoło. Wrócą bociany.
Chciałbym w nowym roku więcej poświęcić się pisaniu, choć to nie łatwe. Proza życia skutecznie odciąga od grafomani. Pisanie to hobby, pasja, wymagająca ciszy i spokoju. A trudno jest to osiągnąć nawet tutaj w domu na końcu świata. Graszka ma ze mną w tym zakresie pański krzyż. No cóż, kiepskiej baletnicy….
Profesor Eustachy Świerszcz
Przysiadł na pieńku i spojrzał na mnie wielkimi złoto zielonymi oczyma. Wyłączyłem kosiarkę, schyliłem się aby opróżnić 134 koszt zielonego urobku.
Czytaj dalejEOS
Koty obudziły mnie tuż przed czwartą. Jako, że wcześnie poszedłem spać, przed dziewiątą zasnąłem nad niesamowitą książką „życie pasterza”, wyskoczyłem z łóżka niczym sprężynka. Na zewnątrz już jasno, słońce wstanie za około 40 minut. Wdziałem kaloszki, narzuciłem kapotę, chwyciłem aparat i wymknąłem się na pola.
Oby do wiosny
Wieś nie jest wyłącznie sielska i anielska.
Tu trzeba urobić się po łokcie, zwłaszcza gdy z ugoru chce się zrobić rajski ogród, a w dodatku tego ugoru jest prawie hektar. Prawie pół kilometra po obwodzie, można się zasapać, zwłaszcza, że pagórkowate.
Zima wasza, wiosna nasza
不!我求求你,不要殺我
Pluskałem się w wannie, bawiąc ulubioną, nową zabawką. Nie, nie, czasy gumowych kaczuszek, czy okręcików, w tym podwodnych, z peryskopem, mam już dawno za sobą. Nie był to też kundelek z dziełami zebranymi, którego namiętnie mocze, ufając, że jest jest łaterpruf.
Wymęczony trwającą trzy dni ebolą (odmiana polska, żołądkowa gorzka) nie byłem nic w stanie czytać. Bawiłem się Mantą – moim nowym smartfonikiem, który nabyłem w bardzo przystępnej cenie (promocja) w Selgrosie.
Idzie jesień
Jadąc dzisiejszego ranka do pracy, przyznaję ze wstydem, że dość późno bo zaspałem, uświadomiłem sobie, iż nieodwołalnie nadchodzi jesień i nie ma to rady. Być może sprawiła to mgła tak gęsta, że można by ciąć ją nożem, a może wirujące w tej mgle, opadające powoli złote liście. Podczas drugiej kawy mgła została przegnana przez wciąż ciepłe słońce, ale mimo to wrażenie pozostało.