Dom pod bocianem stałby się niechybnie domem nad rozlewiskiem, gdyby nie fakt, że Wojtek kiedy małym chłopcem był (hej!), uczęszczał do akademii budowniczych zapór, kanałów, nawodnych twierdz. Działo się to w mieście Wrocławiu, lat bez mała czterdzieści z okładem, za późnego Gierka.
Czytaj dalejArchiwa kategorii: Dziennik z czasów zarazy
Dziennik z czasów zarazy – fala piąta – dzień 08
Prusowie nie bez kozery nazywali Natangię krainą spływających wód. Wody, jakimi niebo obdarza ziemię, nie wnikają głęboko w gliniastą ziemię, tylko zmierzają w zgodnie ze strzałką wektora siły F wynoszącej F=GmM/r2 , gdzie jak wszyscy pamiętają ze szkoły podstawowej G=6,673⋅10−11N⋅m2⋅kg−2. Strzałka ta skierowana jest w dół w kierunku jądra matki Gai.
Czytaj dalejDziennik z czasów zarazy – fala piąta – dzień 04
Ciepłe zachodnie wiatry zlizały z natangijskich pagórków biel, na powrót dominującą barwą jest rdzawa ochra. Natangia (Nātanga) to kraina o spływających wodach – tak nazywali ją Prusowie – prawdziwa terra inhabitalis.
Oj tak, spływające wody potrafią tu nieźle dopiec. Przekonaliśmy się o tym w pierwszym roku, kiedy próbowaliśmy uprawiać offroad błotny naszymi miastowymi autami. W maju 2017 r. nabyłem oplową tankietkę w wersji sport i udręka się skończyła, a zaczęła frajda.
Czytaj dalejDziennik z czasów zarazy – piąta fala – dzień 02
Poprzedni rekord udało się pobić wiosną 2020 roku, podczas pierwszej fali. Przez trzy tygodnie nie opuszczaliśmy wyspy bezludnej, konsumując zgromadzone zapasy. To był czas lockdownu.
Pod koniec nie było łatwo. Jechaliśmy na konserwach turystycznych, których smak miał się nijak do tego, co pamiętałem z letnich wojaży z rodzicami pod namiot w latach 70. XX wieku. Namiętnie spożywany przeze mnie podczas studiów (przełom lat 80-90) paprykarz szczeciński, miał z tamtym wspólny jedynie kolor. Gdyby lockdown miał miejsce latem, może pociągnęlibyśmy dłużej, pałaszując dary ziemi.
Czytaj dalejDziennik z czasów zarazy – fala piąta – dzień 01
No więc, że ten dzień nadejdzie, wiedziałem od dawna. Niepokój narastał stopniowo, starałem się go odganiać, zamiatać pod mózgowy dywan, ale bez powodzenia. Próbowałem przełożyć ten dzień. Może jutro, mówiłem do Graszki, bo to tamto. Raz się udało, ale za drugim razem już nie, nie można tego było odkładać w nieskończoność.
Czytaj dalej